Hodowca znalezionych przedmiotów

Kiedy zmarł w zeszłym roku, w jego pracowni znaleziono 40 kartonów z kupowanymi przez lata lalkami. Ile zajęły te wypełnione innymi przedmiotami, nikt już nie liczył. W galerii Asymetria w Warszawie trwa wystawa zdjęć zapomnianego Marka Piaseckiego

Publikacja: 30.09.2012 19:00

Hodowca znalezionych przedmiotów

Foto: Z archiwum galerii Asymetria

Zrobił wszystko, by w Polsce o nim zapomniano. Przez całe życie udzielił jednego wywiadu, nad wystawą potrafił pracować dwa, trzy lata. Niechętnie wychodził z domu, najlepiej czuł się w zaciemnionej pracowni. Emigracja do Szwecji w 1967 r. też nie pomogła jego karierze. Przez 37 lat nie miał tutaj indywidualnej wystawy. A jednak świat sztuki upomina się o Marka Piaseckiego, fotografa, który znany jest przede wszystkim jako twórca przestrzennych konstrukcji (skrzynek, w których umieszczał rozmaite przedmioty ze swej kolekcji) oraz fotomontaży. Reportera „Tygodnika Powszechnego" i autora niepokojących aktów. Zbieracza lalek, które na potrzeby sesji rozbierał, niszczył, dekompletował, aranżował z ich udziałem scenki rodzajowe, oraz niestrudzonego eksperymentatora na materiałach światłoczułych, na których rozlewał ciecze, robił zadrapania, próbował stworzyć fotograficzny ekwiwalent malarstwa. Epigona surrealizmu, od którego przejął zainteresowanie rzeczami.

Dzieło-habitat

Wierzył za Andre Bretonem, że nadrzeczywistość tkwi w banalnej rzeczywistości. Przedmioty stanowiły dla niego dowód na moc wyobraźni, dlatego wyzwalał rzeczy z narzuconej im użytkowości, funkcji, oddawał na fotografiach ich ulotną poetyckość.

Krakowski pokój przy ul. Siemiradzkiego 25, gdzie mieszkał, miał dwadzieścia parę metrów. Służył za sypialnię, salon, garderobę i pracownię. Ale przede wszystkim za magazyn. Ciasne wnętrze jego pracowni było zabudowane pułkami, skrzynkami, te z kolei wypełnione niemal całkowicie rozmaitymi obiektami: kranami, butelkami, kółkami, sztucznymi kwiatami...

Pomieszczenie to w Krakowie lat 50. i 60. nazywano „gabinetem osobliwości", „nadrealistyczną apteką", „mikrogalaktyką, „hodowlą przedmiotów", „makroobiektem", „dziełem-habitatem". Dziś traktuje się je jako integralną część artystycznego dzieła Piaseckiego. – W ciemnym, szczelnie wypełnionym szufladkami pokoju, artysta, jak na stole prosektorium, dekonstruował fragmenty gromadzonych przedmiotów i obrazów. Nadawał im nowe widoki, nagle wyzwolone od swej zwykłej postaci. Na malutkich karteczkach, wizytówkach tworzył fotograficzne kolaże i rysunki, miniaturowe igraszki małych form – mówi Rafał Lewandowski z galerii Asymetria w Warszawie, gdzie na wystawie „Wszystkie mity dozwolone" można oglądać zarówno zdjęcia z pracowni artysty, jak i jego kolaże.

Samotnicy sztuki

Urodzony w 1935 r. Piasecki nie miał w sobie grama realisty. Sztuka dla niego znaczyła dokładnie to, co znaczyła: sztuczność. Świat zewnętrzny, cała ta okropna przyroda, ludzie, ulice mogły co najwyżej dostarczać inspiracji, być magazynem półproduktów, z których potem lepił swą sztukę. W latach 50. fotografował akty, bardzo śmiałe, ale modelki, które z nim pracowały, wspominają, że atmosfera w studiu była całkowicie pozbawiona zmysłowości. Przed obiektywem zapominały, że są kobietami. Liczyły się wyłącznie forma, faktura skóry, radykalne uprzedmiotowienie ciała. Liczyła się wyłącznie artystyczna kreacja. I może właśnie dzięki takiemu nastawieniu fotografia Piaseckiego stała się zjawiskiem od razu osobnym, oryginalnym, w wielu momentach odkrywczym. Jego prawdziwą domeną stał się zatrzymany w kadrze teatr zebranych przedmiotów, co zresztą łączyło go z innym piewcą podrzędności – Mironem Białoszewskim.

W 1955 r. Piasecki poznaje w Krakowie malarza Leszka Solińskiego, który pokazuje mu jeszcze niewydany tomik „Obroty rzeczy". – Wszyscy, którzy znali Piaseckiego, mówili o jego nieśmiałości, dyskrecji. Jak musiał zafascynować się wierszami Białoszewskiego, że wsiadł do pociągu, przyjechał do Warszawy i zapukał do drzwi mieszkania przy Tarczyńskiej? Zaprzyjaźnili się z Białoszewskim, dzielili fascynację do sztuczności, madonn. Piasecki robił dokumentację pierwszych spektakli teatru na Tarczyńskiej – mówi Lewandowski.

Przyjaźni się też z innym samotnikiem polskiej sztuki – Nikiforem, o którym kręci film. Planuje, tak jak jego wielki przyjaciel Zdzisław Beksiński, jednak nic z marzeń filmowych nie wyszło. Może dlatego, że praca w wielkim zespole często napędzanym chaosem wykończyłaby go po pierwszych próbach.

Przesłanie Bretona do Polaków

Zostaje w końcu fotoreporterem „Tygodnika", nie fotografuje jednak zadanych tematów, przynosi zdjęcia, nazwane później reportażami metaforycznymi. Redaktorzy dopasowują je do tekstów. – Reportaże te nawiązują do włoskiego neorealizmu, ale też surrealizmu. To wyjątkowe zdjęcia, doceniło je zresztą Museum of Modern Art, kupując do swojej kolekcji – mówi Lewandowski.

Polska z jego zdjęć to kraj biedy i tajemnicy, ludzi żyjących w opustoszałych miastach niczym na obrazach Giorgia de Chirico. Lubił fotografować dzieci, ale bez cienia liryzmu. Ich młodość, spontaniczność kontrastował ze zniszczonymi podwórkami, odrapanymi ścianami, nieuchronnością przemijania, czającą się śmiercią.

A jednak przeznaczeniem jego sztuki był surrealizm, ale nie ten powojenny, przefiltrowany już przez traumę II wojny światowej, ale ten pierwszy, znany ze zdjęć Man Raya, gablot Bretona, dziwacznych przedmiotów Mereth Oppenheim. W 1959 r. krakowska galeria Krzysztofory zorganizowała wystawę międzynarodowego, postsurrealistycznego ruchu Phases. Wraz z wystawą do Krakowa dotarła taśma magnetofonowa, na której Andre Breton nagrał posłanie do „Towarzyszy Polaków". Papież surrealizmu głosił, że we Francji „ogień wolności" niestety już się wypalił, rewolucyjny duch pogrąża się w apatii, usypiany komfortem kapitalistycznego społeczeństwa dobrobytu. Na tym tle Breton dostrzega tym wyraźniej niezłomność Polaków, którzy mimo lat stalinowskiej opresji pozostali wierni wolnościowym ideałom. Powołuje się na Mickiewicza, obficie cytując natchnione strofy z „Ksiąg pielgrzymstwa i narodu polskiego" – i kończy „braterskim ukłonem". Tego tyleż wzruszającego, co egzaltowanego wystąpienia Bretona musiał wysłuchać też Piasecki, który w Krzysztoforach dostał osobną salę. Jego „miniatury przypominają stare poblakłe fotografie przetarte przez czas. Czasem gablotki przyrodnicze ze strzępami skrzydeł motyli czy jakichś innych egzotycznych owadów. Miniatury robią wrażenie jakby technicznej zabawy, bardzo efektownej" – pisał Piotr Skrzynecki po wystawie.

– Robi błyskawiczną karierę, do swojego grona zaprasza go Druga Grupa Krakowska, zna się ze wszystkimi największymi: Kantorem, Sternem, Erną Rosenstein, Jaremą, Brzozowskim – mówi Tomasz Szerszeń, historyk sztuki fascynujący się Piaseckim, współautor wystawy w galerii Asymetria. – Jego życie do pewnego momentu było niezwykle intensywne. Przecież jako dziecko przeszedł gruźlicę, długie pobyty sanatoriach. W wielu 17 lat został skazany na sześć lat więzienia z powodów politycznych. Przesiedział rok, ale wszystko to sprawiło, że szybko dojrzał. Jego najbardziej znane prace powstały, kiedy nie miał jeszcze 30 lat.

Z czarnego niebytu

A jednak jego kariera gaśnie równie szybko, jak się zaczyna. W 1967 r., jako 32-latek, w Lund montuje swoją wystawę. Z Polski wyjeżdża jako artystyczna gwiazda, w Szwecji, gdzie zostaje, nie wchodzi do głównego nurtu sztuki. Również z własnego wyboru.

Fotografia interesuje go coraz mniej, w pracowni nie ma nawet ciemni. Aranżuje ją na podobieństwo tej krakowskiej. Znalezione przedmioty maluje na czarno i tworzy z nich czarne rzeźby.

Z artystycznego niebytu wydobywają go Andrzej Starmach i Zachęta, które urządzają mu pokazy w latach 2004 i 2008. Bardzo współczesne okazuje się to bycie na granicy, Piasecki przechodzi od reportażu do kolażu, od aktu do haliografii. Nie wystarcza mu jedno medium i jeden temat. Był artystą totalnym, z wielkim apetytem na eksperyment. Jego poszukiwania doskonale rymują się z dzisiejszymi: w obliczu totalnej nadprodukcji zdjęć, fotografowie szukają jakiegoś sposobu na wycofanie się z tego wyścigu szybkości. Najciekawsze okazują się prace powstałe w dialogu z innymi mediami, technikami, badające możliwości fotografii jako języka, a nie sposobu rejestrowania rzeczywistości.

Kiedy zmarł w zeszłym roku, w jego pracowni znaleziono 40 kartonów z kupowanym przed lata lalkami. Ile zajęły te wypełnione innymi przedmiotami, nikt już nie liczył. „W Polsce nie było surrealizmu, bo był katolicyzm" – zawyrokował kiedyś Tadeusz Kantor. Jak widać, się mylił. Pod jego bokiem w Krakowie kluczową lekcję nowoczesności odrabiał Marek Piasecki.

Zrobił wszystko, by w Polsce o nim zapomniano. Przez całe życie udzielił jednego wywiadu, nad wystawą potrafił pracować dwa, trzy lata. Niechętnie wychodził z domu, najlepiej czuł się w zaciemnionej pracowni. Emigracja do Szwecji w 1967 r. też nie pomogła jego karierze. Przez 37 lat nie miał tutaj indywidualnej wystawy. A jednak świat sztuki upomina się o Marka Piaseckiego, fotografa, który znany jest przede wszystkim jako twórca przestrzennych konstrukcji (skrzynek, w których umieszczał rozmaite przedmioty ze swej kolekcji) oraz fotomontaży. Reportera „Tygodnika Powszechnego" i autora niepokojących aktów. Zbieracza lalek, które na potrzeby sesji rozbierał, niszczył, dekompletował, aranżował z ich udziałem scenki rodzajowe, oraz niestrudzonego eksperymentatora na materiałach światłoczułych, na których rozlewał ciecze, robił zadrapania, próbował stworzyć fotograficzny ekwiwalent malarstwa. Epigona surrealizmu, od którego przejął zainteresowanie rzeczami.

Pozostało 89% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla