A jaki jest twój związek z cyberprzestrzenią?
Piszę e-maile, odpowiadam na nie, a kiedy jadę na narty, sprawdzam pogodę w Austrii. Czasami wkurza mnie, że nie umiem wyedytować ładnie tekstu albo otworzyć załączników. Wtedy dzwonię do menedżerki albo wołam dzieci. Pewnie dobrze by mi zrobiło, gdybym poszedł na kurs komputerowy dla 50-latków. Ale szkoda mi czasu. Teoretycznie elektroniczne gadżety są po to, by oszczędzać czas, a one go kradną. Wolę sięgnąć po książkę czy płytę.
Widzę, że nie masz smartfona.
Smart co? Mam stary telefon z klawiszami. Żeby umówić się z kumplem na wódkę czy z koleżanką na kawę, wystarczy. Bardziej od tego, co na ekranie gadżetów, ciekawi mnie, co jest za oknami – jesień czy zima. I jak drzewa się zmieniają. Nikogo nie krytykuję, żyję po swojemu. Może to współgra z rock and rollem, bo przecież nie spotkam się z kumplami z zespołu przez komputer, tylko musimy się umówić w kanciapie. Zrobić dobry numer i wejść na scenę.
Płytę „01" nagraliście, wymieniając się muzyką przez Internet.
I o mało co zespół się nie rozpadł. Trzeba było wrócić do korzeni.
A nie czułeś się śmiesznie, kiedy śpiewałeś po angielsku?
Śpiewam po angielsku w dwóch numerach.
Nie udawałeś przed nami amerykańskiego rockera?
To nie jest poza. Źródło rocka jest w Ameryce, w bluesie.
Polscy artyści uciekają od Polski do Ameryki. Taka jest nowa książka Masłowskiej czy wasz album.
Polskę kocham, to mój kraj. Ale w politycznym cyrku wszystko jest przewidywalne. Tusk, Kaczyński. Kaczyński, Tusk. Żyją w toksycznym związku, jeden bez drugiego byłby nikim. My z tego nic nie mamy, bo żaden nie jest politykiem skutecznym, kreatywnym. Przerzucają się w debacie autostradami, Smoleńskiem – na zmianę. Śledzę ich jednym okiem. Tak jak polską piłkę. Na mecz z Anglią nie pójdę. Nie mam ochoty.
A pamiętasz, że na początku czerpałeś z punk rocka, nowej fali, której twórcy buntowali się przeciwko bluesowym Led Zeppelin czy The Rolling Stones?
Tak, ale punk rock jest niczym innym niż tylko przyspieszonym rhythm and bluesem. Jako gówniarz, w małym mieszkanku w Częstochowie, oglądałem Jazz Jamboree, na którym występował Muddy Waters. Kochałem Sex Pistols, ale zrozumiałem, że ten czarny pan wcześniej od nich śpiewał i grał niedbale. Dylan też. Bluesmani to byli pierwsi punkowcy. Grali na kiepskich instrumentach, w średnich studiach. Brzmieli garażowo. Poza tym blues przychodzi do człowieka ze smutkiem. Można to nazwać deprechą, która zaczyna się po czterdziestce. Córka podsuwała mi płyty gwiazd z Open'era, a ja wolałem słuchać bluesa.
Najmocniejszą piosenką na płycie jest „Lucy Phere" – o pokusach sławy, używkach i spotkaniu z diabłem. Twoim spotkaniu?
Wszystko to przeżyłem na własnej skórze: czułem zło w czystej postaci. Słyszałem podszepty. Tylko rogów nie widziałem. Diabeł to koleżka, który mówi „Chodź, chodź, będzie fajnie, daj spokój, czym się przejmujesz?". Niezły cwaniak. Wielokrotnie dał mi w dupę. Potem klęczałem na kolanach.
I modliłeś się do Boga?
Tak. Na szczęście z wiekiem zaczyna się na ten temat więcej wiedzieć. Diabeł staje się przewidywalny. To nie znaczy, że już nigdy nie wpadnę w jego sidła.
Jest tak przewrotny, że namawia, by śpiewać o Bogu?
A ilu księży jest uwikłanych w ciemną stronę mocy? Ile piekła jest w Kościele? Ja też bywałem rozmodlony. Proszono mnie, żebym powiedział coś o Bogu, to mówiłem, tymczasem diabeł prowadził mnie pod rękę. Zły wykorzystuje przecież próżność i pychę, którą grzeszą wszyscy, a szczególnie artyści. I będzie nas kusił do końca. Trzeba uważać.
Uwolniłeś się od pokus?
Nieco. Podjąłem ten temat, bo ludzie nie biorą sprawy zła poważnie. Dzieci czy dorośli bawią się nim bezmyślnie. Wystawiają się na pokuszenie poprzez noszenie pentagramów, wróżki – tymczasem różnie może być. Egzorcyści, a przecież znam ich paru, mają dziś ręce pełne roboty. Zwłaszcza z kobietami po trzydziestce z dużych korporacji. Bo niemodnie jest być chrześcijaninem. Bo to obciach. Lepiej sobie samemu ulepić jakiegoś boga New Age.
Dlatego napisałeś „Mętną wodę", w której śpiewasz o tym, że życie bywa ciężką przeszkodą.
Pisałem o tym, gdy było mi bardzo źle. Ze sobą. To piosenka o rozpaczy. „Stoję na pogrzebie, Bóg woła mnie na ring, mój cały świat się je..., wiatr w oczy wieje mi". Chciałem być sobą sprzed lat, ale organizm ma coraz mniej energii. Trzeba się nauczyć spokojnie brać swój czas na klatę. Zaczyna się old, ale może być gold.
Ostro śpiewasz w „Mojej kobiecie" – „Najlepsza pi... z wszystkich dam".
W tych piosenkach są prawdziwe emocje. Nie chodziło o przekleństwa dla przekleństw. Szokowanie. Jeszcze zanim byłem znanym Muńkiem z T.Love, wielokrotnie się zakochiwałem. Zdarzają się toksyczne związki, oparte na seksualnym uzależnieniu, które zabijają. Związki z wampirami... Nie można się zatracić przez babę. Z tego nigdy nic dobrego nie będzie. Jesteśmy osobnymi bytami. Partnerstwo polega na wolności, na tym, że można wyjść do drugiego pokoju. A potem znowu się możemy spotkać.
Jako jedna z nielicznych polskich gwiazd jeździsz na koncerty jak zwykły fan.
Podobno polscy muzycy słuchają tylko własnych płyt i interesują się tylko własnymi koncertami. A ja widziałem sześć występów Boba Dylana. Fajnie się facet starzeje. Też bym tak chciał. Imponuje mi jego muzyczna banda. Świetne gra boogie. Kiedy jadę na koncert, nęci mnie chłopacka przygoda. Wsiada się z kumplami do samochodu, ogląda koncert, pije piwo. Granie w zespole i to, co z tym związane, też jest chłopacką przygodą. To taka „Podróż za jeden uśmiech" i „Tolek Banan". Lubię to.
rozmawiał Jacek Cieślak