Uroda, talent i małżeństwo z Elvisem Costello, brytyjskim kompozytorem, gitarzystą i wokalistą rockowym, to filary powodzenia kanadyjskiej wokalistki Diany Krall. Dawno nie było artystki jazzowej, która odnosiłaby tak spektakularne sukcesy. Swą najświeższą płytę „Glad Rag Doll" przyjedzie promować koncertami 11 listopada w Warszawie, 15 listopada w Gdyni i 16 – we Wrocławiu.
W domu zaszczepiono jej fascynacje Nat King Cole'em, Billem Evansem, Frankiem Sinatrą. Doskonałym czasem dla młodej artystki stało się stypendium w Berkele College of Music. Zauważył ją tam legendarny kontrabasista Ray Brown. Z jego rekomendacją trafiła do klubów Nowego Jorku.
Debiutancka płyta „Sleeping Out" z 1993 r. została przyjęta dość przychylnie, nie wróżyła jednak błyskawicznej kariery. Przełomowy okazał się dopiero trzeci album, dedykowany Nat King Cole'owi „All for You" z 1996 r., który na liście best- sellerów „Billboardu" utrzymywał się przez 70 tygodni. Krążek dostał nominację do Grammy. Następne nagrania zdobyły już laury tej prestiżowej nagrody.
Kanadyjka zostałaby jednak pewnie na stałe w kręgu smooth jazzu, gdyby nie Elvis Costello. Przypieczętowany małżeństwem (w 2003 r.) głośny związek tej pary odmienił losy wokalistki. Za namową męża Diana rozszerzyła repertuar o hity Toma Waitsa, Joni Mitchell oraz własne, stając się modną także wśród niejazzowej publiczności. Jej płyta „The Girl in the Other Room" z 2004 r., z wyraźnym piętnem Elvisa, okazała się rewelacją. Diana wydawała dobre albumy nawet w ostatnim okresie, kiedy to po narodzinach (w 2006 r.) bliźniaków ograniczyła nieco aktywność.
W Polsce słuchaliśmy jej parokrotnie. Gdy w 1997 r. śpiewała w Studiu im. Agnieszki Osieckiej, była sympatyczną i kontaktową artystką. Rozmawiała z dziennikarzami, chwaliła polską publiczność, pierogi i barszcz. W 2004 r. przyjechała w 30-osobowym towarzystwie: akompaniującego zespołu, ekipy technicznej, garderobianej oraz ochroniarza. No i nie była już tak przystępna. Bilety do Sali Kongresowej o wartości 400 zł sprzedawano na aukcji z sześciokrotnym przebiciem. Podczas wizyty w 2009 r. takiej gorączki nie było, ale sale były jak zawsze przepełnione.