Reklama

Spektakl o wielu nastrojach

Diana Krall zaskoczyła fanów, nagrywając płytę z wodewilowymi piosenkami. Nadała im jednak własny, intrygujący charakter

Publikacja: 14.10.2012 16:00

Spektakl o wielu nastrojach

Foto: Universal, Mark Seliger Mark Seliger

Uroda, talent i małżeństwo z Elvisem Costello, brytyjskim kompozytorem, gitarzystą i wokalistą rockowym, to filary powodzenia kanadyjskiej wokalistki Diany Krall.  Dawno nie było artystki jazzowej, która odnosiłaby tak spektakularne sukcesy. Swą najświeższą płytę „Glad Rag Doll" przyjedzie promować koncertami 11 listopada w Warszawie, 15 listopada w Gdyni i 16 – we Wrocławiu.

W domu zaszczepiono jej fascynacje Nat King Cole'em, Billem Evansem, Frankiem Sinatrą. Doskonałym czasem dla młodej artystki stało się stypendium w Berkele College of Music. Zauważył ją tam legendarny kontrabasista Ray Brown. Z jego rekomendacją  trafiła do klubów Nowego Jorku.

Debiutancka płyta „Sleeping Out" z 1993 r. została przyjęta dość przychylnie, nie wróżyła jednak błyskawicznej kariery. Przełomowy okazał się dopiero trzeci album, dedykowany Nat King Cole'owi „All for You" z 1996 r., który na liście best- sellerów „Billboardu" utrzymywał się przez 70 tygodni. Krążek dostał nominację do Grammy. Następne nagrania  zdobyły już laury tej prestiżowej nagrody.

Kanadyjka zostałaby jednak pewnie na stałe w kręgu smooth jazzu, gdyby nie Elvis Costello. Przypieczętowany małżeństwem (w 2003 r.) głośny związek tej pary odmienił losy wokalistki. Za namową męża Diana rozszerzyła repertuar o hity Toma Waitsa, Joni Mitchell oraz własne, stając się modną także wśród niejazzowej publiczności. Jej płyta „The Girl in the Other Room" z 2004 r., z wyraźnym piętnem Elvisa, okazała się rewelacją. Diana wydawała dobre albumy nawet w ostatnim okresie, kiedy to po narodzinach (w 2006 r.) bliźniaków ograniczyła nieco aktywność.

W Polsce słuchaliśmy jej parokrotnie. Gdy w 1997 r. śpiewała w Studiu im. Agnieszki Osieckiej, była sympatyczną i kontaktową artystką. Rozmawiała z dziennikarzami, chwaliła polską publiczność, pierogi i barszcz. W 2004 r. przyjechała w 30-osobowym towarzystwie: akompaniującego zespołu, ekipy technicznej, garderobianej oraz ochroniarza. No i nie była już tak przystępna. Bilety do Sali Kongresowej o wartości 400 zł sprzedawano na aukcji z sześciokrotnym przebiciem. Podczas wizyty w 2009 r. takiej gorączki  nie było, ale sale były jak zawsze przepełnione.

Reklama
Reklama

Diana przyjedzie do nas teraz z nowym albumem.  Zaskakuje na nim m.in. wodewilowymi piosenkami z lat 20. XX w., nagranymi z nowym zespołem i wziętym producentem T-Bone Burnettem. Wyszedł z tego program o zróżnicowanych nastrojach.

Piosenki takie jak tytułowa „Wesoła szmaciana lalka", nagrana tylko z  gitarzystą Marcem  Ribotem, czy podobnie intymne w rodzaju kołysanki „Prairie Lullaby" skontrastowane są z energetycznymi,  jak np. sentymentalna i dowcipna „There Ain't No Sweet Man that's Worth the Salt of My Tears", rockandrollowa "I'm a Little Mixed up" (z solówką  Diany na XIX-wiecznym fortepianie). A jest jeszcze nader oryginalna interpretacja „Lonely Avenue" Doca Pomusa z repertuaru Raya Charlesa. Jak zawsze u Diany koncertowe wykonanie doda jeszcze tym utworom uroku.

Diana Krall


"Glad Rag Doll"

Reklama
Reklama

Uroda, talent i małżeństwo z Elvisem Costello, brytyjskim kompozytorem, gitarzystą i wokalistą rockowym, to filary powodzenia kanadyjskiej wokalistki Diany Krall.  Dawno nie było artystki jazzowej, która odnosiłaby tak spektakularne sukcesy. Swą najświeższą płytę „Glad Rag Doll" przyjedzie promować koncertami 11 listopada w Warszawie, 15 listopada w Gdyni i 16 – we Wrocławiu.

W domu zaszczepiono jej fascynacje Nat King Cole'em, Billem Evansem, Frankiem Sinatrą. Doskonałym czasem dla młodej artystki stało się stypendium w Berkele College of Music. Zauważył ją tam legendarny kontrabasista Ray Brown. Z jego rekomendacją  trafiła do klubów Nowego Jorku.

Reklama
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Kultura
Kultura przełamuje stereotypy i buduje trwałe relacje
Reklama
Reklama