Gramy z nadzieją

Z Janem Pietrzakiem, satyrykiem, twórcą kabaretu Pod Egidą rozmawia Ryszard Makowski

Publikacja: 10.02.2013 00:01

JAN PIETRZAK

JAN PIETRZAK

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

45 lat temu, 10 lutego 1968 roku, odbył się premierowy spektakl kabaretu Pod Egidą. Wywiad z archiwum tygodnika Uważam Rze

Kiedy dotarło do pana, że jest pan satyrykiem?

Zaczynałem w latach 60. w Hybrydach jako recytator Estrady Poetyckiej, a także organizator Teatru i Kabaretu. Plakaty, bilety, scenografia, przygotowanie sali to była początkowo moja domena. Z wojskowym doświadczeniem byłem sprawniejszy organizacyjnie od egocentrycznych pięknoduchów. Nie upierałem się, by koniecznie występować. Nastawiałem się na pracę dla innych. Jednak kiedy kolegom, którzy pisali do rymu albo i nie, zaczęła odbijać szajba od sławy, a mnie brakowało tekstów do kolejnego programu, postanowiłem zmienić ten stan rzeczy. W programach kabaretu Hybrydy z lat '64, '65, '66 mój wkład autorski stawał się coraz większy.

No tak, ale kiedy odkrył pan w sobie żyłkę satyryczną?

Właśnie tak się zastanawiam... Śpiewałem w chórze kadetów na przełomie lat 40. i 50., potem grałem w zespole w podchorążówce w Jeleniej Górze do tańca i to były poważne przedsięwzięcia. Dopiero w kabarecie Hybrydy pojawiła się ironia, z tym że początkowo niepolityczna. W piosence „Tango elektroniczne" opisałem sprawy damsko-męskie za pomocą terminologii elektronicznej. To było zabawne, ale nie satyryczne. W zasadzie dopiero coraz większe ingerencje cenzury uświadamiały mi istotność tej lekkiej muzy. Na przykład kiedy zdjęto mi piosenkę „RWPG – cza, cza, cza!", wykonywałem ją w dalszym ciągu. Była afera!

Czyli motyw walki z ówczesnym ustrojem za pomocą żartu dojrzewał powoli.

Utwory z Hybryd miały raczej charakter sztubacki. Na przykład podczas spektaklu stał na scenie telewizor. Wyciszaliśmy fonię, z tyłu Stefan Friedman parodiował nowomowę, wykonując mój monolog o wizycie partyjno-rządowej. Przypadkowe zbitki wizyjno-tekstowe wychodziły niezwykle komicznie, a gdy na ekranie pojawiała się plansza „Łączymy się z Moskwą", publiczność szalała. Mieliśmy też rozmowę z radiem, kiedy aktor pokrzykiwał na głupoty spikera, a potem nawiązywał z nim dialog. To był program pt. „Co słychać", zwracający uwagę na ogłupianie obywateli przez media.

Nagrania z tego czasu się nie zachowały?

Z tego, co wiem, to nie, ale może są w IPN... Nasze przedstawienia zwróciły uwagę odpowiednich czynników, zrobiła się awantura i wyrzucono nas z Hybryd. Umocniło mnie to w przekonaniu, że warto w tej branży wojować dalej, czego początkowo nie planowałem. I wtedy powstał kabaret Pod Egidą, którego filarami byli Jonasz Kofta, Adam Kreczmar, Jan Tadeusz Stanisławski, Jan Raczkowski i towarzyszący mi do dzisiaj Krzysztof Paszek. Nieco później pojawili się: Krafftówna, Fronczewski, Sienkiewicz, Rinn, Rudzki, Siemion, Pszoniak... i wielu utalentowanych aktorów i autorów.

W książce „Jak obaliłem komunę" cytuje pan materiały bezpieki na swój temat. Czy operacja „Tercet" i donosy agentów mogły panu zaszkodzić, czy jak utrzymują ujawnieni TW, te meldunki nikomu nie szkodziły?

Szkodziły w ewidentny sposób. Występy były „zabezpieczane operacyjnie". Często nie wyrażano na nie zgody. Miałem wezwania na kolegia. A końcówka lat 70., kiedy to objęto mnie wręcz formalnym zakazem występów, była dosyć dramatyczna. Żona z dziećmi wyemigrowała do Kanady, bo nie mieliśmy na życie. Zatrudniono mnie jako gońca w redakcji „Szpilek", choć de facto byłem sekretarzem redakcji, ale pieniądze otrzymywałem adekwatne do oficjalnej funkcji, czyli jakieś grosze. Dopiero w sierpniu 1980 r. nasz półlegalny kabaret „Solidarność" wypchnęła na barykady. I to był sezon, dla którego warto było trzymać się tego zawodu. Ale potem stan wojenny i znowu długi szlaban.

Nie wiedziałem, że tyle ryzykowałem, zapraszając pana bodajże w 1978 r. na występ do klubu 301 na Wydziale Chemii Politechniki Warszawskiej.

To tak długo się znamy?

Najwyraźniej. Pamiętam, że występował pan w dżinsowej kurtce. Do głowy mi nie przyszło, że ten występ mógł być także zabezpieczany operacyjnie.

Na tym to polegało, że agenci, według swojego zwyczaju, działali w ukryciu i tropili takiego „figuranta" jak ja.

Pokłosiem tych szykan były z pewnością problemy ze znalezieniem stałej siedziby w Warszawie. A szkoda, mielibyśmy coś à la Piwnica pod Baranami.

Do mojego rodzonego miasta nie mam niestety szczęścia do dzisiaj. Ile już lokali zmieniłem, to cała epopeja. Za czasów komuny jeszcze można to było jakoś mimo wszystko zrozumieć, byłem elementem wywrotowym i mnie gnębili.

No właśnie, ale obecnie, żeby tak to wyglądało, jak wygląda, to rzeczywiście dziwne.

Ano dziwne i przykre. Do dzisiaj Egida boryka się z trudnościami lokalowymi. Ostatnio występowaliśmy trzy sezony w Dekancie na Marszałkowskiej, ale teraz ze względu na październikowe wybory poproszono mnie, żeby nie grać. Co będzie dalej – się okaże. Był taki okres, że grywaliśmy w warszawskich domach kultury, co kończyło się zawsze zmianą dyrektora placówki. W ten sposób „zmieniłem" czterech dyrektorów. Serdecznie ich przy tej okazji przepraszam, bo naiwnie łudziłem się, że nasze władze to światli Europejczycy doceniający warszawski humor. Niestety, niestety... To najczęściej ponure, smętne, zakompleksione typy, z pewnymi wyjątkami, naturalnie.

Czy kabaret Pod Egidą jest aż tak groźny dla obecnej władzy?

Widocznie tak. Nasza demokracja jest pozorna. Dla niezależnego myślenia nie ma miejsca. Współczesna władza nie wyzbyła się komunistycznego sposobu pojmowania świata: kto nie z nami, ten przeciw nam! Popatrzmy, kto obsadza najważniejsze funkcje w państwie. Kto kontroluje biznes, sądownictwo, media i wszelkie dziedziny życia społecznego. W Polsce warstwy rządzące nie życzą sobie żartów na swój temat, bo są niepewne, mają brud za uszami. Traktują niewygodnych dla siebie prześmiewców jak wrogów. Brak wolności słowa przekłada się na brak wolności dla kabaretu. Tolerowane są jedynie wygłupy, które udają satyrę.

Kabaret Moralnego Niepokoju ma skecz z posiedzenia rządu.

To dobrze, że po wielu latach zaczęli poruszać sprawy istotniejsze niż przyziemne dyrdymały. Trzeba jednak zauważyć, że ten skecz wszedł na antenę, kiedy wpływy w telewizji, nie wiedzieć czemu nazywanej publiczną, miała lewica, niebędąca zainteresowana ochroną wizerunku premiera. A nawet wprost przeciwnie.

Dla mnie miejsca w telewizji z aktualnym programem nie ma. Kilka lat temu w tak zwanej PiS-owskiej telewizji pani dyrektor w Jedynce była uprzejma zdjąć program za żart o gen. Jaruzelskim.

To ciekawe.

Teraz działają perfidne mechanizmy wykluczania. Są zapisy na osobę. Cenzura jest zakamuflowana. Oficjalnie żadnych ograniczeń nie ma. Jednak przeróżni wajchowi pilnują, by prawda nie przebijała się do szerszej publiczności. Szczególnie w groźnej wersji tekstu satyrycznego. Ogłupianie społeczeństwa jest działalnością zamierzoną. Celowa praca mediów. Kabaret Starszych Panów nie miałby szansy zaistnieć. Za mądry i za elegancki. Dziś estetyka musi być według „Kiepskich", a refleksja na poziomie pierwotniaka.

Piosenka „Nielegalne kwiaty" poświęcona niszczeniu krzyża papieskiego w stanie wojennym na ówczesnym placu Zwycięstwa okazała się aktualna pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Czy to nie jest dla pana smutna konstatacja?

Wesoła to ona być nie może. Zmuszony przez historię wykonuję ten utwór, ale robię to z przykrością. Jeśli piosenka z ponurych czasów stanu wojennego staje się aktualna w 2010 r., w kontekście intensywnego zacierania przez władze śladów po katastrofie smoleńskiej, cieszyć się trudno. To jest przykład tego, jak nasza „wolna" Polska się zwichnęła.

Jak to jest, że działając w tak niesprzyjających warunkach, stworzył pan legendarny kabaret i przyciągał pan same tuzy?

Ponieważ proponowałem moim gwiazdom udział w ważnym wydarzeniu. Dla mnie liczy się tekst na wysokim poziomie literackim i aktorstwo najwyższej próby. Nie oferowałem nigdy koleżankom i kolegom programu, w którym zrobi się parę głupich min i podwinie nogawkę, by zabawić publikę. Zespół miał i ma obecnie poczucie uczestnictwa w czymś znaczącym. Zawsze chciałem recenzować czasy, w których żyję i przez te 50 lat aktywności scenicznej trochę się tych recenzji zebrało. Dbam też, by nasz przekaz był optymistyczny. Nawet w najtrudniejszych czasach kabaret musi być kolorowy, zabawny, wesoły. Po to przecież jest, by podnosić ducha, a nie pogrążać w goryczy.

Egida zawsze przyciągała znaczące postacie naszego życia publicznego.

Bywali w Egidzie prezydenci, premierzy, wybitni ludzie naszych czasów. Satysfakcją dla mnie było, gdy w latach 70. przychodzili pamiętający kabarety z okresu dwudziestolecia międzywojennego – Melchior Wańkowicz czy prof. Kotarbiński. Lgnęli do nas ludzie dużego formatu – Konwicki, Holoubek, Dygat, Brandys, prof. Gieysztor. Jan Nowak Jeziorański powiedział, że kogoś takiego brakowało mu w Wolnej Europie. Zbigniew Herbert napisał piękną recenzję. Popularny poeta rosyjski Jewtuszenko podarował mi swój krawat. Z Romanem Polańskim rozmawialiśmy o nakręceniu filmu o Egidzie, ale reżyser doszedł do wniosku, że nie ma talentu do filmów humorystycznych. Dzisiaj także bywają na przedstawieniach persony z pierwszych stron gazet. Kabaret jest silny swoją publicznością.

W Belwederze odbywają się przedstawienia kabaretowe. Czy miał pan zaproszenie na takowe?

Nie słyszałem nic o tym. Nikt mi nie proponował. O obecnym prezydencie mam sporo żartów opartych na jego własnym, niezwykle bogatym dorobku.

Czy ludzie kultury powinni się wiązać z politykami, choćby zasiadając w komitetach wyborczych?

Jeśli mają temperament polityczny, jeżeli chcą się angażować, to oczywiście tak. Sam zasiadałem w komitecie Lecha Kaczyńskiego, a nawet startowałem na prezydenta. Polityka jest moją pasją. Nigdy nie jest nudna.

Czy jednak dla artysty nie jest trochę niebezpieczna?

A czym się różni artysta od innego obywatela w tej materii? Dla historyka lub elektryka też jest niebezpieczna.

Przy naszych ogromnych podziałach można jednak stracić część widowni.

No cóż, zawsze publiczne wyrażanie swoich poglądów wiązało się z ryzykiem. Nie tylko w naszych czasach. Cenię ludzi z wyraźnymi poglądami, zwłaszcza takimi, które służą Polsce i wolności. Warto narażać się dla ważnych spraw

Obserwuje pan naszą scenę polityczną od dziesięcioleci. Jakie są pana prognozy dla Polski?

Były lata, kiedy sądziłem, że idziemy w dobrym kierunku. Wolno, bo wolno, ale idziemy. Ostatnia kadencja rządu zdecydowanie nas z tej drogi zepchnęła. Rządzący stworzyli groźną monopartię i wygląda tak, jak byśmy mieli zaczątki dyktatury. Niby Polska w budowie, a tak jakby w demontażu. Handel w obcych rękach, banki w obcych rękach, przemysł likwidowany lub wyprzedawany. Nawet kolejkę na Kasprowy chcą podwędzić społeczeństwu. Niezależne myślenie jest relegowane ze szkoły. Historia też. Na przykład Marsz Niepodległości z okazji 11 listopada. Zrobiło się kampanię przeciwko obchodzeniu tego święta. To jest skandal. Polską rządzą ludzie, którzy nie szanują naszej tradycji, a nawet jakby chcieli zniszczyć wszystko to, co kojarzy się z patriotyzmem. Tak jakby chcieli zniszczyć Polskę. Zdumiewające...

Czyli żadnej nadziei?

Nadzieja jest. W kabarecie Pod Egidą. Mamy program, mamy świetny zespół – Ewa Dałkowska, Marcin Wolski, Paweł Dłużewski, Stanisław Klawe, Krzysztof Paszek, śpiewająca młodzież. Aha, no i mój dzisiejszy wywiadowca też jest w składzie. Jak gramy – zawsze dajemy nadzieję. Poza profesją nadzieją jest dla mnie rodzina. Wychowałem i wykształciłem pięcioro dzieci. Czwórka już po studiach na Uniwersytecie Warszawskim. Najmłodszy zdaje maturę. Doczekałem się wnuczków. Żona daje się lubić, a nawet kochać... Patrzę na świat pogodnie. Nie zamierzam poddawać się stresom ani depresjom. Ostatnio założyłem fundację Towarzystwo Patriotyczne, której celem jest wspieranie artystycznych przedsięwzięć związanych z krzewieniem polskości. Chodzi o to, żeby było więcej Polski w Polsce.

Idzie pan z duchem czasu, publikując piosenki i komentarze w sieci. Czy Internet można porównać do drugiego obiegu z czasów PRL?

Z pewnością jest bardziej dostępny niż bibuła czy koncerty domowe w tamtych czasach i pozwala wygadywać i wyśpiewywać, co mi w duszy gra, czuć się wolnym.

Dopóki nie wpadnie ABW o 6 rano.

Sieć nie jest jeszcze na tyle dostępna, by oddziaływała na wielkie masy. Ale ja jestem przyzwyczajony do elitarności mojego kabaretu. Rzadko bywałem w większości. Nawet jak śpiewałem dla dziesięciomilionowej „Solidarności", to większość, czyli 20 mln dorosłych Polaków, stała z boku i się bała...

Pewnie nieraz określany był pan mianem Stańczyka naszych czasów.

Niejednokrotnie o mnie tak pisano. To jest bardzo pochlebne, nie wiem, czy w pełni trafne, bo los Stańczyka zależał od Króla Jegomości, a nie od pachołków.

Listopad 2011

45 lat temu, 10 lutego 1968 roku, odbył się premierowy spektakl kabaretu Pod Egidą. Wywiad z archiwum tygodnika Uważam Rze

Kiedy dotarło do pana, że jest pan satyrykiem?

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił