Wiedziałem wiele o ruskim miesiącu, który koszmarnie długo trwa. Słyszałem o chińskiej szwalni – nawet pod Łodzią, gdzie tłoczą się panie krawcowe. Wiem, co to jest placek po węgiersku, którego rodzeni Węgrzy przed przyjazdem do Polski na oczy nie widzieli. Miałem okazję nawet częstować rybą po grecku Greka, który nie udawał Greka, tylko naprawdę urodził się w Grecji, i jadł mintaja zawsze bez oprawy marchewkowej. Ale żeby szwedzki sklep?

Pierwszy trop, na jaki wpadłem, to oczywiście Ikea. Nie będę nikogo nabierał, że zadzwoniłem tam sprawdzić, czy mają w ofercie muzyczne pliki. Wiadomo, że nie mają!

Drugą ścieżkę podjąłem dzięki tabloidom. Przeczytałem, że Wiktoria Grycan ma reklamować szwedzką sieć! Spytałem młodego sąsiada, czy to miał na myśli. Minął mnie z wyniosłym milczeniem.

Zlitował się po dwóch dniach, rozejrzawszy się wokół, czy nikt nie podsłuchuje. Myślałem, że chodzi o jakieś porno. Nielegalność była innego rodzaju. Szwedzki sklep to piracki serwis internetowy. I na tym muszę skończyć. Przecież nie podam Państwu linku do strony, która w piracki sposób pomaga pozyskać muzykę!