Smutną rocznicę upamiętnia krakowskie Muzeum Sztuki Współczesnej. Tamże wystawa „Kolaży" naszej noblistki. Czy aby nie przesada? Czy wycinankowo-wyklejankowe zabawy poetki mają rangę dokonań godnych muzeum?
Pytam o to Annę Marię Potocką, dyrektorkę MOCAK-a, kuratorkę „Kolaży".
– Wielki talent nie daje o sobie znać tylko w wielkich tematach i monumentalnych dokonaniach. Przejawia się też w drobiazgach, rzeczach wymykających się kategoryzowaniu. „Wyklejanki" Szymborskiej to rodzaj kolaży, których charakter trudno określić. Niby to twórczość użytkowa: pocztówki z podtekstami, które poetka wysyłała do przyjaciół czy bliższych znajomych z życzeniami, krótkimi listami, pozdrowieniami. Znalazła własną, osobistą formę korespondencji, taki rodzaj artystycznej zabawy z ludźmi. Udaje w nich lekki stosunek do życia i niepoważne podejście do adresatów. W istocie – to wyraz dystansu do siebie samej. A także poszukiwania wizualnej ekspresji dla słów, które „dyszą znaczeniem".
– Wyklejanki Szymborskiej to pełnoprawne dzieła sztuki – upiera się Anna Maria Potocka. Ma rację. Ale skąd się wzięły? Pierwsze skojarzenia wiodą do malarstwa. „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?" – pytał Paul Gauguin w tytule swego największego (rozmiarami) dzieła; „Skąd przychodzimy, kim jesteśmy, do kogo wracamy?", zastanawiała się Szymborska, parafrazując artystę. I dała nam do zrozumienia, że ocalenie w sztuce. Ona pociechę znalazła w „Vermeerze".
To wiersz-plakat. Wiersz-poezja wizualna. Popatrzmy: słowa układają się w klepsydrę. Wersy schodzą ku krawędzi strony drobnymi uskokami; układają się w piramidę do góry nogami; wyciekają jak strumień mleka z dzbanka trzymanego przez tę bezimienną holenderską pannę, w skupieniu celebrującą najzwyklejszą codzienną czynność. Kiedy mleczarka przeleje mleko do misy, dokona się czas.