Byłem ostatnio u znajomych, którzy chcieli się pochwalić nowym mieszkaniem w dzielnicy willowej. Zapowiadali ciszę i spokój, jednak w ostatniej chwili zadzwonili, by powiedzieć, że tak idealnie to nie będzie, ponieważ sprowadzili się sąsiedzi z Azji i wyprawiają urodziny.
„Moja chata z kraja" – pomyślałem i wybrałem się na komplementowanie nowego nabytku przyjaciół w azjatyckim sąsiedztwie.
Zabawę miałem możliwość oglądać najpierw z balkonu, potem z tarasu i wszystko mogło przykuć moją uwagę poza głośnym zachowaniem i śpiewem. Azjaci na dany znak skandowali imię jubilata i bili mu, z precyzją metronomu, brawo. Wszystko to robili w cyklu półgodzinnym, można było regulować zegarek, który pokazał, że zeszli ze swojego tarasu na długo przez ciszą nocną. Chyba po to, by nie zakłócać ciszy wieczoru.
„Ale bajlando!" — powiedział ze sceptycyzmem syn przyjaciół, u którego podczas urodzin interweniowała o drugiej w nocy policja.
„Bajlando?" – zapytałem o sens słowa. ?„No, zabawa. Ale jaka to zabawa!" – odrzekł. „Grzeczna, synku, grzeczna" – skomentował przyjaciel.