Zagadka Henryka Mikołaja Góreckiego

Zmarły w 2010 roku kompozytor znów zaskoczył swą muzyką, a środowej, światowej premierze jego odnalezionego oratorium towarzyszyła jeszcze jedna nierozwiązana zagadka.

Aktualizacja: 05.11.2015 04:28 Publikacja: 05.11.2015 04:24

Foto: Michał Ramus

Jest nią natrętnie nasuwające się pytanie: dlaczego kompozytor przez kilkanaście lat trzymał w ukryciu wielki, trwający 70 minut, utwór? Czy uznał, że ma on wciąż niedoskonały kształt? Czy też potraktował to dzieło jako prywatne wyznanie wiary, które powinno pozostać niedostępne dla innych? Odpowiedzi zapewne nie poznamy już nigdy.

W oratorium „Sanctus Adalbertus”, skomponowanym w 1997 roku na zamówienie kardynała Karola Wojtyły, odnajdziemy wszystkie dobrze znane cechy muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego. Prostej, surowej, ubogiej, ułożonej z nieskomplikowanych, powtarzanych po wielekroć motywów. A przecież muzyka Góreckiego nie jest monotonna i jałowa. Jedni, co prawda, ją odrzucali, ale innych wprawiała niemal w trans, odnajdywali w niej wymiar metafizyczny.

Takie jest też to oratorium, ale ma jeszcze jedną istotną cechę. To szczerość i żarliwość intymnej modlitwy, mimo że została ona rozpisana  na ogromną liczbę wykonawców. W środowym prawykonaniu w Krakowie na estradzie Centrum Kongresowego stanęło przecież prawie dwustu muzyków i śpiewaków.

Można by uznać, że kompozytor był rozrzutny. Soliści – sopran (Wioletta Chodowicz) i baryton (Artur Ruciński) – mają tylko dwa wejścia, w obu wielokrotnie powtarzają jedynie: Alleluja. Fortepian włącza się w jednej z części utworu, by zagrać parę akordów, trzy harfy otrzymują zadanie dopiero właściwie w finale. A jednak każdy pomysł nie został użyty przypadkowo, pełni istotną rolę w konstrukcji całości, w budowaniu napięcia.

Szczególne zadanie otrzymał w „Sanctus Adalbertus” chór. Począwszy od części pierwszej, gdy po dźwiękach dzwonów zaczyna śpiewać prosty, stopniowo zastygający motyw poprzez bardziej dramatyczną część drugą, w której śpiewa wielokrotnie słowo: Sanctus, aż do finału, w którym ustępuje miejsce stopniowo gasnącej orkiestrze. Melodie chóru brzmią nam znajomo, bo odnajdziemy w nich echa naszych starych kościelnych pieśni.

Trudno jest po jednorazowym wysłuchaniu prorokować, jaka będzie koncertowa przyszłość oratorium Henryka Mikołaja Góreckiego. Ale w historii muzyki polskiej XX wieku zajmie miejsce jako przeciwwaga dla monumentalnych, wywiedzionych z tradycji neoromantycznej dzieł religijnych Krzysztofa Pendereckiego. Henryk Mikołaj Górecki odwołał się natomiast do surowej, naiwnej religijności ludowej, która prostą formę łączy z ogromną żarliwością. „Sanctus Adalbertus” podąża tropem odkrytym przez Karola Szymanowskiego i jego niezwykłe „Stabat Mater”.

Aby dostrzec tę żarliwość w „Sanctus Adalbertus” potrzebni są wykonawcy, którzy z prostej pozornie muzyki wydobędą ukryte w niej emocje i napięcia. Jackowi Kaspszykowi prowadzącemu Narodową Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia ta sztuka w pełni się udała. Świetnie śpiewały oba chóry: Filharmonii Krakowskiej i Polskiego Radia.

Światowa premiera oratorium „Sanctus Adalbertus” stanowiła zwieńczenie jubileuszu 70-lecia Polskiego Wydawnictwa Muzycznego. W pierwszej części uroczystego koncertu były „Odwieczne pieśni” Mieczysława Karłowicza oraz  „Fanfara” specjalnie skomponowana przez Pawła Mykietyna. Podszedł on dość przewrotnie do jubileuszowej gali, bo w podniosłej i uroczystej formie, jaką jest fanfara, główną rolę powierzył nie trąbkom i puzonom lecz trzem skromnym harfom.

Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem
Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem
Kultura
Dzień Dziecka w Muzeum Gazowni Warszawskiej