– To śledztwo przybrało już wielkie rozmiary – przyznaje prokurator Krzysztof Kozber z Koszalina, który prowadzi sprawę. Główny podejrzany w tym śledztwie – Jarosław A., były komornik III rewiru w Gorzowie, leży w śpiączce od ponad roku. – Być może dla niektórych lepiej, by się nigdy nie obudził – mówi jeden z gorzowskich prawników. – Za dużo mógłby opowiedzieć.
Jarosław A. do 1998 roku był sędzią sądu okręgowego i prezesem sądu rejonowego. Potem został komornikiem. Zaczął zarabiać duże pieniądze. Działał w klubie żużlowym. Sporo inwestował. Dobra passa skończyła się jednak nagle w październiku 2006 roku. Ktoś ukradł mu luksusowego mercedesa spod budynku sądu. W aucie, które szybko odnalazła policja, znaleziono akta dziewięciu spraw, jakie toczyły się w sądzie rejonowym. Pokuratura zatrzymała A. i zarzuciła mu bezprawne usunięcie akt, przekroczenie uprawnień w celu osiągnięcia korzyści osobistej, działania na szkodę interesu publicznego. Nie przyznał się. By uniknąć aresztowania, wpłacił kaucję 80 tys. zł. A potem usiłował popełnić samobójstwo. I to trzykrotnie. Po ostatniej próbie 6 listopada 2006 r. trafił do szpitala w śpiączce i do dziś nie ma z nim kontaktu. – Było mu straszliwie wstyd. Bał się aresztowania. Zostawił listy do córki, w których prosił, by mu uwierzyła, że nie jest oszustem, złodziejem, by mu wybaczyła – o powodach drastycznego kroku mówi jego obrońca mecenas Jerzy Synowiec.
Dokumenty znalezione w samochodzie komornika dotyczyły spraw, które sam prowadził, będąc sędzią. Jedna dotyczyła nieopłaconych alimentów, kolejna uszkodzenia roweru, było też włamanie, znęcanie się nad rodziną. – To nie były sprawy o dużym ciężarze gatunkowym, to nie były sprawy gospodarcze albo o zabarwieniu politycznym. To sprawy błahe. Po co ktokolwiek miałby je ukrywać? To może świadczyć o zwykłym bałaganiarstwie – zastanawia się prokurator Kozber. – Wszyscy sędziowie w Polsce biorą akta do domu na weekendy i piszą uzasadnienia. Akta mu się kiedyś zawieruszyły i leżały przez lata w garażu. Znalazł je i chciał je odwieźć do sądu – tłumaczy adwokat Synowiec.
Ale prokuratura rozważa też inną hipotezę. Schowanie akt w bagażniku miało jakiś cel. Ku tej hipotezie skłania się Marek Surmacz, były gorzowski poseł PiS i wiceminister MSWiA w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Jedna z teczek zawierała dokumenty z jego sprawy karnej z połowy lat 90. Pokłócił się wtedy z policjantką, która uznała, że ją zniesławił i skierowała do sądu prywatny akt oskarżenia. Wygrała.
– Nie wiem, czym kierował się A., trzymając akta tej sprawy. Ja już dawno wytarłem ją z pamięci. Miałem zresztą dużo więcej innych spraw – opowiada “Rz” Surmacz. Jedną z nich przegrał z ówczesną radną Grażyną Wojciechowską, której zarzucił płatną protekcję. Prokuratura nie podjęła sprawy, a radna oskarżyła go o pomównienie. – Najpierw prokuratura ukróciła sprawę, potem sąd. Tutaj istnieje układ powiązań, np. w kancelarii, która broni A., jest mecenas Jerzy Wierchowicz, kiedyś szef Klubu Unii Wolności, a teraz kandydował na senatora z LiD. Przecież jak byłem wiceministrem, to właśnie te wszystkie moje sprawy w mediach zaczęli na wierzch wyciągać – mówi Surmacz. – Dla pana Surmacza wszystko jest spiskiem, może też kieruje się osobistą niechęcią do kancelarii, która wygrywała wcześniej z nim te sprawy – odpowiada Synowiec. Prokuratura postanowiła jednak poszukać układu. Poseł Surmacz został świadkiem. Śledczych zainteresował ogro- mny majątek A., który np. w 2006 roku kupił za 12 mln zł kompleks wypoczynkowy w nadmorskim Dziwnówku.