Tragedia, która do dziś toczy ich życie

Ten dramat nas odmienił. Ze mną jest tak, jakbym umarł 27 października 2001 r., gdy porwali syna. Jestem dziś innym człowiekiem, żyję w innym świecie – mówi ojciec zabitego Krzysztofa Olewnika

Publikacja: 05.05.2008 03:22

Włodzimierz Olewnik walczy o prawdę – chce wiedzieć, dlaczego śledztwo w sprawie porwania jego syna

Włodzimierz Olewnik walczy o prawdę – chce wiedzieć, dlaczego śledztwo w sprawie porwania jego syna kierowano na fałszywe tory. Na zdjęciu 23 kwietnia z Ryszardem Kaliszem, przewodniczącym Sejmowej Komisji Sprawiedliwości

Foto: Rzeczpospolita, Darek Golik

To, jak Włodzimierz Olewnik, biznesmen spod Płocka, bardzo się zmienił, uświadomił mu niedawno jeden z najbliższych sąsiadów, który wspierał rodzinę w trudnych chwilach. – To już nie jesteś ty z dawnych lat, kiedy przychodziłem do ciebie z taką chęcią – powiedział do Olewnika. – Teraz nie wiem, jak i o czym z tobą rozmawiać, żeby cię nie urazić. Ty żyjesz już w zupełnie innym świecie.

– I tak właśnie jest. Najpierw była walka o śledztwo, o Krzysia. Teraz jest walka o prawdę. I już tak będzie do końca – mówi senior rodu Olewników.

[srodtytul]Nie szukali w Drobinie[/srodtytul]

Ich życie runęło październikowej nocy 2001 roku. To wtedy kilku bandytów, z Wojciechem F. na czele, uprowadziło Krzysztofa z jego domu w Drobinie. Dwie doby później zażądali okupu: 300 tys. dolarów. Potem zmienili na 300 tys. euro.

– Przestało się liczyć własne życie, praca, problemy, które wcześniej były ważne. Teraz znaczenie miało tylko to, co oni – porywacze – nam każą. Bo od spełnienia ich żądań zależało życie Krzysia. Każdy dzień, godzina, sekunda – wszystko było podporządkowane tej jednej sprawie – wspomina pierwsze miesiące po porwaniu Danuta Olewnik-Cieplińska, siostra Krzysztofa.

U Olewników zainstalowali się policjanci i detektywi Krzysztofa Rutkowskiego. Byli w nowej willi Krzysztofa i w leżącym nieopodal domu Ewy i Włodzimierza Olewników. Ale rodzina nie miała w nich sprzymierzeńców.

Od początku to na nich spadł ciężar poszukiwań. To Olewnikowie nagrywali rozmowy z porywaczami, a potem gotowe przekazywali policji. Sami odbierali listy ze wskazówkami ukryte w najdziwniejszych kryjówkach. Jak rasowi detektywi skrzętnie notowali wszystkie zdarzenia i daty. Byli sami, kiedy porywacze, prowadząc walkę na wyniszczenie, wskazywali kolejne miejsca złożenia okupu, a potem nie odbierali pieniędzy.

– Policjanci i prokuratorzy byli po drugiej stronie barykady. Od początku przyjęli, że to samouprowadzenie i tego się trzymali praktycznie do samego końca – mówi Włodzimierz Olewnik. – Całą energię skupiali na tym, by dowieść, że syn porwał się sam – podsumowuje kilkuletnie działania śledczych.

[wyimek]Dla Olewników najważniejsze jest wskazanie śledczych winnych zaniedbań [/wyimek]

Policyjna specgrupa, na której rodzina nie zostawia suchej nitki, szukała Krzysztofa w najdziwniejszych miejscach. Najpierw – w Łowiczu, sugerując, że za wszystkim stoi tamtejsza grupa przestępcza. Już dwa dni po uprowadzeniu śledczy mieli gotową tablicę poglądową ze zdjęciami „sprawców”. – Uczepili się tego fałszywego tropu, choć tamci bandyci nigdy nie zajmowali się porwaniami i robili w zupełnie innej branży – mówi dziś jeden ze śledczych badający błędy.

Wiosną 2002 roku policjanci sprawdzali, czy Olewnik nie ukrył się w hotelu Mazurkas w Ożarowie pod Warszawą – bo tak wynikało z notatki Henryka S., jednego z trzech funkcjonariuszy, któremu właśnie zarzucono niedopełnienie obowiązków.

– Później sprawdzali, czy Krzysztof nie przekroczył granicy w Łysej Polanie i czy nie ukrywa się w Berlinie. A prokurator z Sierpca, przez pierwszy rok prowadzący śledztwo, badał z kolei, czy syn miał polisę ubezpieczeniową na życie z klauzulą obejmującą uprowadzenie – Włodzimierz Olewnik wylicza absurdy. – Szukali wszędzie, ale nie tam, gdzie powinni. Bandziorami z Drobina się nie zainteresowali – dodaje. Dwaj porywacze: Robert Pazik i Ireneusz Piotrowski, byli w zasięgu ręki – mieszkali w Drobinie.

[srodtytul]Pukali do polityków[/srodtytul]

Mijały miesiące, a los Krzysztofa wciąż był nieznany. Bandyci kazali składać okup, wycofywali się, na rok zamilkli.

– O tym, jak śledczy traktowali sprawę, świadczy fakt, że prowadziła ją najpierw prokuratura w Sierpcu, a faktycznie policjanci z Płocka, którzy wieczór przed uprowadzeniem byli na imprezie u Krzysia – mówi Włodzimierz Olewnik. Dopiero po roku staraniami rodziny śledztwo przeniesiono do Warszawy. Ale efektów nie było.

– Przez rok po porwaniu nie ruszaliśmy się z domu. Wszyscy mieszkaliśmy u rodziców, czekając na telefony od porywaczy – wspomina Danuta. – Choć kontaktowali się z nami na podrzucone komórki, coś kazało nam być na miejscu, żeby w każdej chwili wsiąść w samochód i wieźć okup – wyjaśnia. Klaudiusz, mąż Danuty, codziennie dzwonił do szefa policyjnej grupy Remigiusza M. – Informował go o każdym telefonie i liście od porywaczy. Teraz jest zszokowany, że M. tak nas oszukiwał. Nie możemy sobie darować, że mu wierzyliśmy – mówi Danuta.

– Ania, my walczymy, a ty musisz jakoś przetrwać i zająć się firmą – starsza córka Ewy i Włodzimierza Olewników usłyszała te słowa, kiedy było jasne, że rodzina na pomoc śledczych nie ma co liczyć. – Musieliśmy szukać ratunku, trzeba było podzielić role – wyjaśnia biznesmen. Podział wyglądał tak: Włodzimierz Olewnik i jego córka Danuta wzięli na siebie kontakty z prokuraturą, politykami, urzędnikami. Matka Krzysztofa zajmowała się domem, starsza córka Anna – prowadziła firmę.

[wyimek]Sprawa Olewnika żadnemu z prokuratorów nie złamała kariery. Pracują i prowadzą ważne śledztwa[/wyimek]

– Szukaliśmy pomocy u wielu polityków, którzy byli znajomymi rodziny: poseł Andrzej Piłat, poseł Zbigniew Siemiątkowski, poseł Włodzimierz Nieporęt, który obiecał pomoc, ale nawet się nie odezwał – wylicza Olewnik. – Razem z córką byliśmy u kolejnych ministrów sprawiedliwości: Sadowskiego, Kalwasa, szefa MSWiA Ryszarda Kalisza. Słuchali, kiwali głowami i nic z tego nie wynikało – wspomina dziś ojciec Krzysztofa.

– W tej swojej determinacji w dotarciu do prawdy państwo Olewnikowie doznawali wielu upokorzeń i bólu. Politycy, ministrowie, posłowie, których prosili o pomoc, zawiedli ich – mówi mecenas Ireneusz Wilk, pełnomocnik rodziny.

W 2004 r., po wielu prośbach rodziny, sprawa miała trafić do Olsztyna. Wtedy policjantom sprzed nosa skradziono samochód z aktami śledztwa. Kalisz, ówczesny szef MSWiA, zrozpaczonym Olewnikom powiedział: w Warszawie giną samochody.

Olewnikowie, choć pokrzywdzeni, byli traktowani przez śledczych jak przeciwnicy.

– Rodziny ani adwokatów nie informowano np. o zatrzymaniu Sławomira Kościuka ani o kluczowym świadku, którego zeznania były przełomem w sprawie – wylicza mecenas Wilk.

[srodtytul]Wierzyli, że żyje [/srodtytul]

W czasie gdy policjanci nieudolnie szukali Krzysztofa i sprawdzali, czy nie ukartował porwania, on przeżywał piekło. Był przykuty łańcuchem do muru w piwnicy herszta gangu, w Kałuszynie, na Mazowszu. Bity, faszerowany lekami, modlił się i czekał na pomoc. Chciał schudnąć, by ściągnąć łańcuchy. Ostatnie dni życia spędził w betonowym szambie. Półtora miesiąca po wzięciu okupu, we wrześniu 2003 r., oprawcy go udusili, a ciało zakopali.

Jedną z najbardziej bolesnych chwil była sugestia, że Danuta i jej mąż są w zmowie z Krzysztofem, a uprowadzenie miało służyć wyciągnięciu pieniędzy od zamożnego ojca. Nikt im wprost tego nie powiedział, ale wersja samouprowadzenia była tak mocna, że Radosław Wasilewski – ostatni warszawski prokurator prowadzący sprawę przed przekazaniem jej do Olsztyna – odebrał Danucie Olewnik status pokrzywdzonej.

– Rzuciłem mu się do gardła w obronie córki. Gdyby nie moja postawa wówczas, tobym zobaczył Danusię w kajdankach. Tylko determinacja i stuprocentowa wiara we własne dzieci sprawiły, że nas nie skłócili – mówi dziś senior rodu.

Olewnikowie nigdy nie przestali wierzyć, że Krzysztof żyje. – Nadzieja była do końca. Nawet na pogrzebie trudno było przyjąć, że syna już nie ma – mówią jego rodzice.

Porwanie Krzysztofa wpłynęło na ich decyzje. Danuta odkładała ślub, czekając, aż brat wróci i będzie – jak wcześniej sobie wymarzyła – świadkiem.

– Pani Danuta nagrywała rodzinne uroczystości, chrzest dziecka po to, żeby brat, gdy wróci, mógł nadrobić stracony czas – wspomina mecenas Wilk. Krzysztof wiedział, że jego siostra jest w ciąży. Powiedziała to porywaczom, gdy w lipcu 2003 roku wiozła im okup.

Olewnikowie nie mogą pogodzić się z tym, że żaden ze śledczych nieudolnie prowadzących sprawę ich syna nie miał nawet dyscyplinarki. – Jak można powiedzieć, że sprawy dyscyplinarne się przedawniły i nic nie można zrobić. To co, trzeba dalej tych ludzi zatrudniać? – pyta poruszony Olewnik. O kim myślę? O Wawrzyniaku, Wasilewskim, Dukiewicz i Ordaniku – wylicza biznesmen. – Ci prokuratorzy pracują dalej.

Sprawa Olewnika nie położyła się cieniem na karierze żadnego ze śledczych, którzy się nią zajmowali. Leszek Wawrzyniak dalej pracuje w Prokuraturze Rejonowej w Sierpcu. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że pierwszy rok po uprowadzeniu to czas zmarnowany. Radosław Wasilewski – z prokuratury w Warszawie – prowadził sprawę przed jej przekazaniem do Olsztyna. Za jego czasów Danucie Olewnik odebrano status pokrzywdzonej. Jemu także sprawa Olewnika nie zaszkodziła. Dziś prowadzi jedno z najgłośniejszych śledztw: przeciwko doktorowi Mirosławowi G., któremu postawił zarzuty korupcji i wątpliwy zarzut zabójstwa.

Małgorzata Dukiewicz była szefową wydziału śledczego warszawskiej prokuratury i przełożoną Roberta Skawińskiego, który chciał stawiać zarzuty Sławomirowi Kościukowi – jednemu z porywaczy. Nie postawił, bo zwierzchnicy uznali, że dowody są za słabe. Rok później wystarczyły, by posłać Kościuka do aresztu. Zbigniew Ordanik był wiceszefem Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Nadzorował feralne śledztwo. Pracuje nadal.

[srodtytul]Milczenie prokuratorów [/srodtytul]

Śledczy od sprawy Olewnika nie są dziś skorzy do rozmów. Mają wymówkę: błędy bada olsztyńska prokuratura.

– Wyobraża pani sobie, żeby w mojej fabryce pracował człowiek, który zamiast soli dosypywał do produktów cukru? A prokuratorzy, którzy mówili, że mój syn się porwał, gdy bandyci więzili go w piwnicy, dalej spokojnie pracują – mówi wzburzony biznesmen.

Uparcie forsowana wersja o samouprowadzeniu nie skłóciła rodziny, ale podważyła jej wiarygodność.

– Dużo osób od nas się odwróciło. Nie tylko znajomi, ale i niektórzy kontrahenci firmy. Nie powiedzieli wprost dlaczego, ale to było oczywiste – zauważa Danuta Olewnik-Cieplińska. – Ja mówię: mój ukochany brat został porwany, a urzędnicy, osoby opiniotwórcze, twierdzą: uprowadził się sam. Niektórzy w to uwierzyli – dodaje siostra Krzysztofa.

Choć Olewnikowie tego nie mówią, na poszukiwania syna wydali majątek. Pod pozorem dostarczenia informacji o nim pieniądze wyciągali od nich różnej maści naciągacze, szemrani „informatorzy od Rutkowskiego”. Detektyw i jego ludzie mieli zainkasować milion złotych. Sam Rutkowski temu zaprzecza.

Na wysokości zadania stanęli sąsiedzi. – Pocieszali nas, podtrzymywali na duchu. Dla nich i dla tych wszystkich osób, które nie uwierzyły w obowiązującą wtedy wersję i nas nie opuściły, mam ogromny szacunek – podkreśla Danuta.

Ale nawet najbardziej życzliwi powątpiewali, że lawina błędów, o jakich mówili Olewnikowie, rzeczywiście miała miejsce.

– Wspierałem cię, ale to, co mówiłeś, było niepojęte. Jak cię widziałem w tym letargu, myślałem, że coś ci się pokręciło w głowie – wyznał niedawno Włodzimierzowi Olewnikowi jeden z zaprzyjaźnionych sąsiadów. – Teraz wiem, Danusia powiedziała prawdę: nie ma żadnej Polski. Jakby była, urzędnicy by pomogli, a nie zostawiali was samych.

Życie rodziny Olewników już nigdy nie będzie takie jak kiedyś.– Rodzina boi się do nas przyjechać. Bo nie wie, co robić: płakać, współczuć? A my nie możemy rozmawiać normalnie, o zwykłych sprawach, bo nas to razi. Dla nas każdy inny temat jest nieważny. To już takie będzie życie, do końca – mówi Włodzimierz Olewnik.

Urzędników, którzy potraktowali ich jak pokrzywdzonych, można policzyć na palcach jednej ręki.

– Pani prokurator Elżbieta Gielo z warszawskiej prokuratury, która uwierzyła nam, że Krzysztof się nie porwał. Ale zaraz odebrali jej śledztwo – wymieniają Olewnikowie. – I później generał Adam Rapacki, no i prokurator Janusz Kaczmarek, który na naszą prośbę przeniósł sprawę do Olsztyna – dodaje ojciec Krzysztofa.

Teraz Olewnikowie mają jeden cel: doprowadzić do ukarania winnych zaniedbań, które kosztowały życie ich syna. Na tym koncentrują całą energię.

– Chcę wiedzieć, komu zależało, by takiego Olewnika wykończyć, żeby zabrać mu syna, żeby zagarnąć firmę – mówi ojciec Krzysztofa.

To, jak Włodzimierz Olewnik, biznesmen spod Płocka, bardzo się zmienił, uświadomił mu niedawno jeden z najbliższych sąsiadów, który wspierał rodzinę w trudnych chwilach. – To już nie jesteś ty z dawnych lat, kiedy przychodziłem do ciebie z taką chęcią – powiedział do Olewnika. – Teraz nie wiem, jak i o czym z tobą rozmawiać, żeby cię nie urazić. Ty żyjesz już w zupełnie innym świecie.

– I tak właśnie jest. Najpierw była walka o śledztwo, o Krzysia. Teraz jest walka o prawdę. I już tak będzie do końca – mówi senior rodu Olewników.

Pozostało 95% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo