Kontrolerom nie udało się udowodnić, że umowa sprzedaży dzieł sztuki za blisko milion złotych, na którą powoływał się polityk, była fikcyjna.

Urzędnicy sprawdzali, w jaki sposób Paweł Piskorski dorobił się ogromnego majątku. Wygrana w kasynie, zyski na giełdzie, inwestycje w dzieła sztuki – to według wyjaśnień Piskorskiego źródła jego bogactwa. Nie przekonało to fiskusa, który wymierzył mu zaległy podatek za 2001 r. Kontrolerzy zakwestionowali umowę sprzedaży kolekcji dzieł sztuki, twierdząc, że do transakcji nie doszło. Wątpili w autentyczność podpisu nieżyjącego już antykwariusza na kopii umowy (oryginału nie udało się odnaleźć). Na niekorzyść polityka przemawiały też zeznania niektórych świadków, np. żony, która stwierdziła, że nie pamięta, by mąż interesował się sztuką.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie stanął jednak wczoraj po stronie Piskorskiego. – W tej sprawie było dużo wątpliwości: sprzeczne zeznania świadków, nietypowy przebieg transakcji – podkreślił sędzia Jerzy Płusa. – Nie można jednak ich rozstrzygać na niekorzyść podatnika.

Zdaniem sądu kontrolerzy z urzędu skarbowego nie podważyli skutecznie umowy, nie mogli więc uznać, że majątek polityka pochodził z nielegalnych źródeł.

– Jeśli podatnik wskaże, skąd miał pieniądze, i jest w stanie to udokumentować, urząd musi udowodnić, że było inaczej – komentuje dr Adam Mariański, adwokat, wiceprezes Centrum Studiów i Dokumentacji Podatkowej. – Fiskus powinien wykazać, że umowa była sfałszowana albo cena zawyżona.