Jan Gierada na spotkaniu z organizacjami pozarządowymi przed pierwszą turą wyborów powiedział, że homoseksualizm jest obrzydliwy, a bycie gejem czy lesbijką to choroba, z której takie osoby powinny się leczyć. Wygłosił też słynne zdanie, że „nawet koza z kozą tego nie robią”.
A ponieważ jego hasło wyborcze brzmiało „Ja to zrobię”, rozbawieni politycy Sojuszu rozsyłali sobie esemesy: „koza z kozą tego nie zrobi, ja to zrobię”. Jednak kierownictwu nie było do śmiechu.
– Kandydat niejasno tłumaczył szefostwu partii, iż nie chodziło mu o zwierzęta, tylko o urzędników miejskich z opozycji o nazwisku Koza i tylko mu tak wyszło homofobicznie – mówi „Rz” Tomasz Kalita, rzecznik Sojuszu.
Gierada przeprosił za swoją wypowiedź. Tłumaczył, że nie chciał nikogo obrazić. Ale działacze z warszawskiej dzielnicy Ursynów uznali, że naruszył statut SLD, a także „wszelkie normy moralne, etyczne i zasady współżycia społecznego”. I złożyli wniosek do sądu partyjnego o wykluczenie go z Sojuszu.
– Wypowiedź Gierady była niemądra, szkodliwa i niegodna człowieka lewicy – przyznaje wiceprzewodnicząca SLD Katarzyna Piekarska. – Powinien zostać za nią ukarany. Pytanie tylko, czy aż wyrzucony z partii, bo przecież nazajutrz przeprosił za swoją wypowiedź, i to na konferencji prasowej.