Inaczej sprawę widzi rzecznik rządu Paweł Graś:
"Premier zareagował bardzo burzliwie na wypowiedź pani Kochanowskiej i nie dziwię się. Ewa Kochanowska de facto zapytała go, czy ona może czuć się bezpieczna, jak głośno mówi o katastrofie smoleńskiej, bo obawia się zamachu na swoje życie. Tak można jej wypowiedź skrócić, to znaczy pytała "panie premierze, czy pan wydał rozkaz zamordowania mnie i tych, którzy śmią zadawać głośne pytania o Smoleńsk. To jest bezczelność, trudno to inaczej nazwać" - powiedział Graś w niedzielę w programie "Siódmy Dzień Tygodnia" w Radiu Zet.
Sprzeczne relacja wywołały też gorące komentarze polityków i publicystów. Poseł Adam Hofman zaapelował o ujawnienie stenografów ze spotkania. „Wierzę rodzinom, a nie premierowi, bo już nas oszukał” - wypowiedź posła cytuje dzisiejsza "Rzeczpospolita".
"Każdy premier musi liczyć się z krytyką, nawet niesprawiedliwą. Od kilku miesięcy słyszy jednak od zwolenników PiS, że świadomie doprowadził do śmierci blisko stu ludzi, a teraz dybie na życie kolejnych. Najwyższy czas zacząć głośno protestować"- tak komentuje całą sprawę na łamach GW Dominika Wielowieyska.
Można na tę sprawę spojrzeć jeszcze inaczej. Premier zapraszając do siebie ludzi którzy przeżyli ogromną tragedię, rozgoryczonych tym, że przyczyn katastrofy nadal nie udało się wyjaśnić, musi liczyć się, że takim rozmowom będą towarzyszyć ogromne emocje. W tym kontekście nie ma pytań złych ani bezczelnych. A premier ulegając własnym emocjom, stawia się trochę w roli przeciwnika.
Cała ta sprawa budzi niesmak i rodzi pytanie o dalszy sens takich spotkań, skoro dobre samopoczucie premiera jest w nich najważniejsze.