Po pierwsze, demokracja w Polsce i ogólnie na wschodzie kontynentu była dzieckiem dość wątłym. Ustanowiono ją w miejscu, gdzie wielkich tradycji demokratycznych nie było nawet w Polsce, bo parlamentaryzm szlachecki dotyczył przecież bardzo wąskiej części społeczeństwa. A demokracja z założenia zakłada potrzebę jakiejś kultury politycznej, umiejętności tworzenia konsensusu. Tego nie było, więc zniechęcenie do demokracji musiało się pojawić bardzo szybko. By ją zbudować, trzeba czasu, a tutaj się spodziewano, że wspaniały system zadziała już po kilku latach. Inteligenckim elitom bardzo szybko zabrakło cierpliwości i poczuły się zawiedzione. Wynikało to z prostego faktu: uważający się za przewodników narodu XIX-wieczni członkowie elity inteligenckiej, dzierżący „rząd dusz", podlegali weryfikacji przy urnach wyborczych i przeważnie sromotnie przegrywali. Najprościej było wtedy obarczyć winą demokrację.
Jednym z przykładów tego paradoksu jest słynna broszura Wincentego Witosa „Czasy i ludzie", wydana w 1926 r. przed przewrotem majowym. Witos napisał, że demokracja to taki absurdalny system, który daje równe prawa chłopu z Polesia i profesorowi uniwersyteckiemu. I mówił to jeden z najwybitniejszych działaczy ludowych!
Faktem jednak było rozbicie polityczne, olbrzymia liczba partii, ciągle się zmieniające rządy... Nie była to sytuacja idealna, ale nie można powiedzieć, że były to rządy nieudolne. Rząd Grabskiego, najdłużej działający, wprowadził wiele ważnych reform, natomiast piłsudczycy podjęli intensywne działania dopiero w latach 30. Owszem, demokracja mogła być krytykowana, ale jej stan nie usprawiedliwiał tak drastycznych posunięć jak zamach. Tu trzeba wyraźnie zaznaczyć, że Piłsudski nie planował takiego przebiegu wypadków. Chciał nie tyle przejąć władzę, ile wpłynąć na zmianę wydarzeń bez przelewu krwi. Stało się, jak się stało, polityk nie zawsze jest w stanie przewidzieć efekty swoich decyzji, ale w jego zamyśle miała to być raczej demonstracja siły niż rzeczywisty pucz.
Kolejnym, i w mojej opinii decydującym czynnikiem jest fakt, że gdy w takiej młodej, kruchej demokracji pojawia się człowiek, który chce ją odrzucić, ta jest niezdolna, by z nim walczyć w ramach demokratycznych procedur. Piłsudskiego można by wsadzić do więzienia, ale kto właściwie miałby to zrobić? I za co? Tu pojawia się pewien problem psychologiczny: Piłsudski nie mieścił się w ramach tej demokracji. On sam zresztą nie dążył jakoś specjalnie, by piastować w niej stanowisko, bo w demokrację jako procedurę parlamentarną nie bardzo wierzył. Z drugiej strony dążono do tego, by Piłsudskiego wypchnąć poza nawias, zmarginalizować. Było to zresztą wygodne dla niego, bowiem od pewnego momentu nie ponosił za nic odpowiedzialności i mógł powiedzieć, że po prostu nie ma wpływu na sytuację. Można postawić hipotetyczne pytanie, czy dałoby się uniknąć przewrotu, gdyby Piłsudskiego wciągnąć w procedury demokratyczne, w pewien sposób „skanalizować". Tego na pewno nie chciano i nie próbowano zrobić. Piłsudski był już uważany za człowieka pozbawionego znaczenia. Wydaje się, że na kilka godzin przed zamachem Witos trochę go prowokował. Mówił, że jeśli Piłsudski ma wpływy, to niech wystąpi, że on, Witos, by się nie wahał na jego miejscu. Pewnie nie chciał go wywoływać jego reakcji, prawdopodobnie chciał tylko mu pokazać, by siedział cicho, bo i tak już nic nie może. No i przeliczył się.
W takim razie czy celem przewrotu miała być korekta systemu parlamentarnego, czy też chodziło o inny kształt Rzeczypospolitej?
Zdecydowanie to drugie. Piłsudski i jego zwolennicy kultywowali sięgający I wojny światowej pogląd, zgodnie z którym to oni byli pewnego rodzaju samorodną elitą: przecież jako jedyni stanęli do walki o niepodległość, i to idąc przeciw nastrojom społeczeństwa, które było wtedy bierne, Piłsudczycy byli przekonani, że objęcie przez nich władzy będzie gwarancją zmiany na lepsze. Nie byli ideologicznymi antydemokratami, wierzyli natomiast, że państwo potrzebuje ludzi szlachetnych, z wizją, którzy staną na jego czele i zaczną je urządzać. Sądzili, że saom dojście do władzy ludzi prawych poprawi sytuację, a na rozwiązania prawne można będzie wtedy poczekać.