Były prezydent w drugiej połowie lat 90. był synonimem politycznego sukcesu. Do dziś jego osiągnięcia są nie pobite — jako jedyny prezydent rządził przez dwie kadencje, przy czym tę drugą zdobył już w pierwszej turze wyborów w 2000 r.

Tyle, że to już miniona epoka. Spora część wyborców Pawła Kukiza — a to elektorat strategiczny — chodziła do przedszkola lub podstawówki, gdy Kwaśniewski był prezydentem. Dla nich Kwaśniewski jest już tylko politycznym emerytem. Wszelkie polityczne inicjatywy, w które Kwaśniewski angażował się po zakończeniu prezydentury kończyły się widowiskową katastrofą — jak koalicja Lewica i Demokraci w 2007 r., czy Europa Plus w 2014 r. Prezydenccy faworyci Kwaśniewskiego też zresztą źle kończyli — przez lata żaden nie dostał się nawet do drugiej tury wyborów.

Politycznej impotencji Kwaśniewskiego towarzyszyły jego coraz bardziej kontrowersyjne kontakty biznesowe. Dorabiał u prorosyjskich oligarchów na Ukrainie, lobbował na rzecz rosyjskiego Acronu, który próbował wrogo przejąć kontrolę nad polskim sektorem chemicznym, doradzał za dolary autokratycznemu prezydentowi Kazachstanu. Podejmując Kwaśniewskiego w Belwederze, Komorowski przymyka na to oczy.

Oczywiście w kampanii Komorowski od początku grał o poparcie elektoratu lewicy, głównie światopoglądowego. Stąd poparcie dla in vitro i podpisanie oprotestowanej przez Kościół konwencji ws. przemocy wobec kobiet. W części Platformy panuje przekonanie, że zwrot na lewo prezydentowi zaszkodził — taki pogląd popiera m.in. wiceszefowa PO Hanna Gronkiewicz-Waltz. Sztabowcy twierdzą jednak, że to naturalna strategia, bo bez wyborców lewicy ani PO ani Komorowski nie są w stanie zwyciężać.

Czym innym jest jednak zwrot ku lewicy, a czym innym zwrot ku Kwaśniewskiemu. Jedno z drugim od lat nie ma zbyt wiele wspólnego.