Reklama

Kto nie mówi prawdy? Sondaże czy wyborcy?

Pracownie badań społecznych nie przewidziały wyników głosowania.

Aktualizacja: 13.05.2015 12:27 Publikacja: 12.05.2015 21:06

Ogłoszone przez PKW wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich wskazały największych przegranych. Poza Bronisławem Komorowskim, któremu wyborcy pokazali żółtą kartkę, i kandydatami lewicy, którzy obejrzeli kartkę czerwoną, klęskę poniosły przede wszystkim polskie sondażownie. Wszystkie, bez wyjątku.

Zauważono to nawet za granicą. – Wygląda na to, że ośrodki badawcze przegrywają wybory za wyborami. Najpierw Wielka Brytania, teraz Polska – mówił szef dyplomacji Szwecji Carl Bildt, a wtórował mu brytyjski politolog dr Ben Stanley. – Mamy nieoczekiwanego zwycięzcę i kompletne upokorzenie dla sondażowni – stwierdził.

Fatalna pomyłka

Żadna z czterech największych pracowni nawet w przybliżeniu nie trafiła wyników kandydatów, którzy zajęli pierwsze trzy miejsca w wyborach. Nie przewidziały też zwycięzcy pierwszej tury.

Wynik Bronisława Komorowskiego najbardziej przeszacowały CBOS i IBRiS, które jego poparcie prognozowały odpowiednio na 46 i 41 proc., gdy prezydent zdobył 34 proc. CBOS i Millward Brown były najdalej od przewidzenia rezultatu Pawła Kukiza. Ich badania dawały mu odpowiednio 9 i 13 proc. – zdobył, jak wiadomo, prawie 21 proc.

W żadnym z badań nie wskazywano też jako zwycięzcy Andrzeja Dudy – sondażownie szacowały jego wynik w przedziale od 27 proc. (TNS Polska i Millward Brown) do 32 proc. (CBOS). Zdobył – 35 proc.

Reklama
Reklama

Z czego te różnice mogą wynikać? – Chciałbym to wiedzieć, zwłaszcza że nie pierwszy raz tak bardzo się pomyliły – mówi „Rzeczpospolitej" dr Jacek Sokołowski, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Odpowiedź na to pytanie dość szybko znajdują politycy. – Przyczyny mogą być dwie. Albo metodologia używana przez pracownie badań społecznych jest niewłaściwa i już po prostu się nie sprawdza, albo duża część osób ukrywa swoje preferencje lub z premedytacją kłamie – twierdzi jeden z członków sztabu Bronisława Komorowskiego.

– Prawdopodobne jest też, że wyborcy PiS tak bardzo uwierzyli w fałszowanie sondaży, że często odmawiają wzięcia w nich udziału – tłumaczy nam zaniżony wynik Dudy rzecznik PSL Jakub Stefaniak.

Problem znany od lat

Pracownie są poddawane krytyce niemal po każdych wyborach. W 2010 r. po elekcji prezydenckiej Janusz Korwin-Mikke chciał się nawet z nimi sądzić. Miał przede wszystkim pretensje, że sondaże dawały mu 1 proc. głosów, a Andrzejowi Olechowskiemu ponad 5 proc. Tymczasem w wyborach to on był na lepszym, czwartym, miejscu i dostał 2,48 proc. głosów, a Olechowski na szóstym i zebrał tylko 1,44 proc.

Długo niedoszacowywani byli też wyborcy Ligi Polskich Rodzin. – Roman Giertych krzyczał wtedy, że wszystkie takie firmy trzeba rozwiązać – przypomina Urszula Krassowska z TNS Polska.

O kompromitacji sondażowni głośno było także przy okazji wyborów prezydenckich w 2010 i 2005 r. Pięć lat temu do samego końca oceniały one, że ówczesny kandydat PO Bronisław Komorowski wygra z prezesem PiS różnicą nawet kilkunastu punktów. Skończyło się na trzech. W 2005 r. długo dawały zwycięstwo, nawet w pierwszej turze, liderowi PO Donaldowi Tuskowi. Wygrał Lech Kaczyński.

Reklama
Reklama

Mimo serii wpadek sondażownie odrzucają oskarżenia o niską jakość swoich usług.

– Jakość sondaży jest bardzo dobra, ale musimy mieć świadomość tego, co widzimy – tłumaczy w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Marcin Duma, szef IBRiS. – Sondaż to nie szklana kula, która pokazuje przyszłość, ale zdjęcie rzeczywistości wykonane w danym momencie. W zasadzie to patrzenie na przeszłość, a nie przyszłość – tłumaczy.

Podobnie swoich badań broni Krassowska: – Różnica między sondażami a wynikami wyborów wynika z życia. Sondaż to nie jest prognoza wyborów. Badanie robione jest przed nimi. Pytamy ludzi o ich zamiary, które mogą się zmieniać. Nawet jeśli ktoś z przekonaniem zamierza głosować, później może się zdarzyć coś, co mu uniemożliwi te zamiary.

Zdaniem ekspertów to jednak zbyt duże uproszczenie. – Trudno uwierzyć, że Komorowski stracił ok. 7 pkt proc. w ciągu kilku dni. To niemożliwe, żeby tak szybko opuścili go wyborcy – przekonuje dr Sokołowski. – Znacznie mocniej, niż wskazywał na to trend, wypadł także Kukiz, ale to prawdopodobnie był elektorat, który w poprzednich wyborach nie głosował. Dlatego można było tego nie wychwycić – dodaje politolog.

– To zjawisko jest bardzo złożone i wymaga dogłębnego zbadania – twierdzi Sławomir Nowotny z Instytutu Badań Edukacyjnych, który wskazuje na trzy możliwe przyczyny kłopotów z sondażami. To rosnąca trudność w doborze próby reprezentatywnej dla ogółu społeczeństwa, brak szczerości lub chęci udziału w badaniu części respondentów i zmiana preferencji przed dniem głosowania.

– Brak silnych preferencji przed samymi wyborami często zmienia się w decyzję o pozostaniu w domu. Często chęć udziału w badaniu jest skorelowana z sympatiami politycznymi, np. wyborcy antysystemowi będą znacznie mniej skłonni do współpracy z systemem także w zakresie sondaży – dodaje Nowotny.

Reklama
Reklama

Kłopoty bywają prozaiczne. Ankieterzy miewają problem z dotarciem np. do mieszkańców zamkniętych osiedli. W przypadku sondaży telefonicznych nie zawsze wiadomo, kto tak naprawdę jest po drugiej stronie.

Psikusy frekwencji

Do największych problemów pracowni badawczych należy też oszacowanie frekwencji. Od lat w głosowaniu bierze udział mniej osób, niż wcześniej to deklaruje. – Tu też należy upatrywać przyczyn rozminięcia się sondaży i prognoz z wynikami PKW – twierdzi Duma. – Wyborcy Bronisława Komorowskiego zostali w domu. Tak myślę – dodaje Krassowska.

Jak ten problem rozwiązać? W USA sprawdzał się system zadawania dodatkowych pytań uprawdopodobniających udział w wyborach. Przykład? Pytano, gdzie jest najbliższy lokal wyborczy albo jak oddać prawidłowy głos.

– Próbowaliśmy tego typu weryfikacji, ale u nas punkty wyborcze są w stałych miejscach, więc to nic nie daje. My pytamy o to, czy ludzie w sposób zdecydowany deklarują, że idą na wybory czy nie. Ale nie zawsze się to sprawdza – przyznaje Krassowska.

Duma zwraca uwagę na inny problem. – USA to kuszący, ale zły przykład. Narzędzia, którymi oni dysponują, są nieporównywalnie lepsze od naszych, bo ich budżety dla nas pozostają w sferze marzeń – mówi. – Tam po każdym przemówieniu Obamy robi się 15 fokusów, żeby zobaczyć, jak ono zostało ocenione.

Reklama
Reklama

Na przyczyny ekonomiczne wskazuje też Nowotny. – Społeczeństwo musi się zdecydować na finansowanie solidnych badań społecznych. W polskiej polityce jest na nie coraz mniej środków – wskazuje i dodaje, że droższe, ale większe i pogłębione badania pozwolą na dokładniejsze oszacowanie frekwencji i skorygowanie deklaracji wyborczych respondentów.

– Problem też w słabej kontroli. Ankieterzy mogą niechlujnie wykonywać zadania i nie wypełniać wszystkich założeń. Za małe są też próby, na których przeprowadza się sondaże – wtóruje mu dr Sokołowski.

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Materiał Promocyjny
UltraGrip Performance 3 wyznacza nowy standard w swojej klasie
Warszawa
Zamiast do KO przejdą do nowej partii? „Są zapytania od działaczy Nowoczesnej”
Kraj
Nowy synonim luksusu na Woli. Tak będzie w apartamentowcu M7
Kraj
Fuzja trzech partii. Czy warszawska Platforma skonsumuje swoje przystawki?
Materiał Promocyjny
Manager w erze AI – strategia, narzędzia, kompetencje AI
Kraj
Po co muzeum getta francuski pejzaż? Spór o wylicytowany obraz
Materiał Promocyjny
Prawnik 4.0 – AI, LegalTech, dane w codziennej praktyce
Reklama
Reklama