Proces w sprawie afery GetBacku ruszył przed Sądem Okręgowym w Warszawie w miniony piątek. Pierwsze wyjaśnienia złożył Konrad K., były prezes GetBacku, który uważa się za „kozła ofiarnego", a postawione mu zarzuty za absurdalne. – Ludziom ukradziono pieniądze już po moim zatrzymaniu – przekonywał.
Byłego prezesa windykacyjnej spółki i 15 innych osób – głównie byłych prezesów i menedżerów Idea Banku – Prokuratura Regionalna w Warszawie oskarżyła o oszustwa związane z dystrybucją obligacji GetBacku, przez co 9 tys. osób straciło 3 mld zł.
Lista prezesa
Co zaskakujące, Sąd Okręgowy w Warszawie już 1 lutego złożył wniosek do sądu apelacyjnego o przedłużenie mu aresztu (K. siedzi w nim od czterech lat, od czerwca 2018 r.) – „na dalszy okres 6 miesięcy, tj. do dnia 7 września 2022 r. godz. 14:30" – tłumaczy nam sekcja prasowa sądu. Uzasadnienie? „Duże prawdopodobieństwo popełnienia zarzucanych oskarżonemu czynów", grożąca surowa kara, obawa matactwa. Obrońcy wskazywali, że ich klient siedzi i tak rekordowo długo.
Konrad K. nie czuje się winny. Uważa, że spółka miała środki, by spłacić obligatariuszy, i nigdy nie straciła płynności. – GetBack był „nadpłynny", miał trzy razy więcej gotówki niż obligacji, kredytów i innych zadłużeń. W marcu 2018 r. GetBack miał 8 mld zł gotówki i 3 mld zł w obligacjach – przekonywał.
Dlaczego więc spółka nie spłaciła obligacji? – Ze względu na wyprowadzenie pieniędzy przez głównego akcjonariusza – tłumaczył Konrad K., dodając, że pieniądze „ukradziono" już po tym, gdy go zatrzymano.