W środę, 24 maja, serwisy informacyjne wypełnione były relacjami z gmachu przy ul. Wiejskiej. Najpierw szef MSWiA Mariusz Błaszczak i prokurator generalny Zbigniew Ziobro przedstawiali informację w sprawie śmierci Igora Stachowiaka, rażonego przed policjantów prądem we Wrocławiu. Później odbyła się debata nad wnioskiem o wotum nieufności dla ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza.
Z trybuny padały chwytliwe cytaty, a wypełniona po brzegi sala sejmowa kipiała od emocji. Odbiorcy mediów mogli odnieść wrażenie, że Sejm pracuje pilnie jak nigdy. Prawda jest inna. Władze Sejmu z PiS dają odpocząć posłom.
Dowody? Posiedzenia Sejmu tradycyjnie trwają trzy dni, od środy do piątku. Tymczasem ostatnia sesja majowa była już trzecią, która trwała o dzień krócej. Pierwsze z takich posiedzeń, które przypadło w drugiej połowie kwietnia, od początku planowano na dwa dni. Kolejne były zapowiadane jako trzydniowe, po czym je skracano.
Podczas ostatniej sesji majowej posłom wystarczyły niespełna 36 godziny, by nie tylko zająć się sprawą śmierci Stachowiaka i rozstrzygnąć losy Macierewicza, ale także m.in. powołać członków komisji reprywatyzacyjnej ds. nieruchomości warszawskich, przyjąć przepisy wprowadzające procedurę ratunkowego dostępu do technologii lekowych i znowelizować ustawę o rybołówstwie morskim.
Skąd ten pośpiech? – Gdy tylko PiS skończyły się pieniądze do rozdania, skończyły się też pomysły na rządzenie. Ta partie nie wie, jak rozwiązać realne problemy, np. dotyczące służby zdrowia, więc do Sejmu wpływa niewiele ustaw – komentuje Katarzyna Lubnauer, szefowa Klubu Nowoczesnej. – Najintensywniej pracowaliśmy, gdy PiS przeprowadzał najazdy na kolejne instytucje – przypomina.