Rzeczpospolita: Jest jakieś poruszenie w stosunkach polsko-litewskich. Rząd PiS istnieje już prawie dwa lata, a nie było wizyt premierów ani w Warszawie, ani w Wilnie. Na początku września szef litewskiego rządu pojawi się w Polsce. Co się zmieniło?
Linas Linkevičius: Atmosfera się faktycznie zmienia, może nie bardzo szybko, ale się zmienia. Moje kontakty z kolegami w Polsce są bardziej konstruktywne, częstsze i merytoryczne. Oczywiście są sprawy nierozwiązane, w tym chyba najważniejsza pisowni polskich nazwisk na Litwie, ale premier i rząd nad tym pracują. Są dobre wieści dotyczące edukacji mniejszości, władze lokalne, szczególnie w mieście Wilnie, podjęły ważne decyzje w sprawie statusu polskich szkół. A szkolnictwo to delikatna kwestia. Doszło też niedawno do porozumienia między Orlenem, właścicielem rafinerii w Możejkach, a Kolejami Litewskimi. To przykłady pozytywnych zmian. Premier Saulius Skvernelis jedzie do Warszawy. A ja ponawiam zaproszenie dla ministra Witolda Waszczykowskiego do odwiedzenia Wilna, bo ja całkiem często w Warszawie bywałem, z oficjalną wizytą w styczniu, a on w Wilnie jeszcze nie był. Zawsze przypominam, że płyniemy z Polską w jednej łódce, mamy takie same poglądy na zagrożenia.
Czyli jest nadzieja, że chłodna epoka w stosunkach Warszawa–Wilno się skończy? Rozumiem, że inicjatywa jest po stronie litewskiej?
Z obu stron. Wola była zawsze, ale muszą za nią iść czyny, wydarzenia, decyzje, trendy. Myślę, że Warszawa jest podobnego zdania. Do tanga trzeba dwojga. Są problemy lokalne, ale trzeba patrzeć szerzej. Jesteśmy skazani na współpracę, ze względu na interes narodowy obu krajów.
W czasie, gdy pojawiają się te znaki poprawy, polskie MSW przedstawia projekt nowego paszportu, w którym może się znaleźć wizerunek Ostrej Bramy w Wilnie, stolicy Litwy. Czy pan to postrzega jako dowód polskiego imperializmu?