Koniec hossy króla reprywatyzacji

Marek M. z zarzutami oszustwa. Do końca był pewny siebie. Ktoś mocny za nim stał – twierdzą lokatorzy.

Aktualizacja: 23.08.2018 08:00 Publikacja: 22.08.2018 18:31

Koniec hossy króla reprywatyzacji

Foto: Reporter, Grzegorz Krzyżewski

Marek M. przez kilkanaście lat z niebywałym wręcz powodzeniem przejmował warszawskie kamienice odebrane dawnym właścicielom na mocy dekretu Bieruta. Za symboliczne kwoty skupował od spadkobierców udziały, a później – już jako ich pełnomocnik lub kurator – bez problemów odzyskiwał warte fortunę nieruchomości. Dotąd był bezkarny. Teraz Prokuratura Regionalna we Wrocławiu i CBA znalazły dowody, że niektóre przejęcia były zaplanowanymi oszustwami.

– Marek M. nie bał się niczego i nikogo. Miał plecy, ktoś wysoko postawiony załatwiał mu te sprawy w mieście i sądach – twierdzi Ewa Andruszkiewicz, działaczka lokatorska i członkini rady społecznej przy komisji weryfikacyjnej, która od lat borykała się z M.

Czytaj także: Rekin warszawskiej reprywatyzacji zatrzymany przez CBA

Samobójstwo w tle

We wtorek Marka M. zatrzymało CBA, a w środę usłyszał zarzuty związane z reprywatyzacją nieruchomości przy Opoczyńskiej 4B i Folwark Służewiec oraz działki przy ul. Dynasy 4 w Warszawie.

Według prokuratury M. do dwóch pierwszych nieruchomości przywłaszczył sobie prawa majątkowe o wartości 11,5 mln zł. W drugim przypadku (działki) miał się dopuścić oszustw przy nabyciu praw kosztem dwóch pokrzywdzonych – tu kwota sięga po 1,1 mln zł na szkodę każdej z osób.

Za przejęciem Opoczyńskiej 4B i Folwarku Służewiec kryje się życiowy dramat. W grudniu 2017 r. „Rzeczpospolita" opisała historię Mariusza R., który za bezcen sprzedał Markowi M. cały spadek oraz prawa do wartej fortunę nieruchomości, a rok później odebrał sobie życie. Już wtedy wrocławska prokuratura badała, czy handlarz naciągnął mężczyznę, a warszawska – czy było to powodem desperackiej decyzji.

Wątpliwości śledczych budziła suma, za jaką Marek M. kupił od R. prawa do spadku i roszczenia wynikające z dekretu Bieruta do Opoczyńskiej 4B i Folwarku Służewiec.

Powód? Handlarz zapłacił R. zaledwie 1,5 tys. zł. Później miał mu rzekomo dać jeszcze 100 tys. zł – co zapisano w odręcznej umowie – ale śledczy twierdzą, że brak dowodu, by przekazał tę sumę. Bliscy R. twierdzili, że po sprzedaży był nadal w finansowym dołku. Jesienią 2013 r., rok po podpisaniu z M. ostatniej umowy, 46-letni wtedy R. się powiesił.

Za jak symboliczną sumę handlarz nabył prawa do majątku świadczy fakt, że odszkodowanie w związku z działką i kamienicą (przy ul. Opoczyńskiej) oszacowano na 7,2 mln zł. Roszczenia reprywatyzacyjne w przypadku Folwarku Służewiec dotyczą z kolei 31 ha (R. miał prawa do połowy). To wiadomo z pozwu Prokuratury Regionalnej w Warszawie, która w 2017 r. złożyła do sądu pozew o uznanie za nieważne umów, którymi R. sprzedał prawa i roszczenia. – Te umowy są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, w tym z zasadą uczciwości i przyzwoitości – mówiła nam prok. Agnieszka Zabłocka-Konopka, rzecznik prokuratury regionalnej.

Mariusz R. cierpiał na chorobę psychiczną, był więc podatny na manipulację. Stołeczni śledczy badali też, czy handlarz mógł przyczynić się do jego śmierci. Ale na to nie było dowodów i sprawę umorzono.

Także w przypadku ul. Dynasy M. miał podejść spadkobierców właścicieli. Teraz doczekał się zarzutów karnych.

– Marek M. składa wyjaśnienia. Po ich zakończeniu zapadnie decyzja o środkach zapobiegawczych – mówi Piotr Kowalczyk, prokurator regionalny we Wrocławiu.

Marek M., kiedyś antykwariusz, ma na koncie więcej reprywatyzacyjnych „dokonań". Przejmował roszczenia spadkobierców lub właścicieli i odzyskiwał grunty i kamienice lub odszkodowania za nie od miasta. W warszawskim ratuszu zaczął się o nie upominać już w latach 90. To wtedy M. położył urzędnikom na biurku spis kilkudziesięciu adresów pod tytułem „Moje grunty warszawskie" – pisała w 2016 r. „Gazeta Wyborcza". Miał stwierdzić, że chce przejąć je wszystkie – były warte setki milionów.

Kiedy prezydentem stolicy był Lech Kaczyński, kolekcjoner kamienic nie miał szans zabłysnąć, ale za prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz – już tak. M. skupił roszczenia do kilkudziesięciu adresów i przejął m.in. kamienice przy ul. Hożej, Saskiej, Dahlberga, Otwockiej i Krakowskim Przedmieściu. Wiele z nich przepisywał na swoją matkę.

Najbardziej spektakularny był skok na nieruchomość przy ul. Hożej, w samym centrum, do której M. kupił roszczenie za 50 zł. Gdy przejął kamienicę, to jeszcze zażądał od miasta ok. 5 mln zł za to, że latami z niej korzystało. Sąd przyznał mu 1,6 mln zł, ale w wyższej instancji już przegrał.

Kolekcjoner próbował też wyłudzić prawa do zarządzania kamienicą na Pradze, przy ul. Targowej 66. Tu akurat – jak twierdzi stołeczna prokuratura – nakłamał przed sądem, by zostać kuratorem współwłaścicielki kamienicy. Problem w tym, że w tym czasie kobieta musiałaby mieć 106 lat. Okazało się, że zmarła w latach 70.

Cieniem na Marku M. kładzie się sprawa przejęcia kamienicy przy ul. Nabielaka, gdzie mieszkała Jolanta Brzeska, działaczka ruchu obrony lokatorów. Kobieta była szykanowana i tak jak i inni lokatorzy zmuszana do wyprowadzki. W 2011 r. została żywcem spalona w Lesie Kabackim. Jej bliscy wiążą to oporem przed wyprowadzką z Nabielaka. Dotąd sprawców zbrodni i ich mocodawców nie ustalono.

Lokatorzy jak robactwo

M. był wzywany przed komisję weryfikacyjną Patryka Jakiego, ale pytania zbywał milczeniem. W grudniu 2017 r. komisja uchyliła decyzję reprywatyzacyjną w sprawie Nabielaka 9, nakazując zwrot kamienicy miastu. M. prawa do niej przejął za kilkaset złotych.

– My, lokatorzy kamienic, byliśmy dla tych ludzi jak robactwo. Ale w prawdziwym niebezpieczeństwie byli spadkobiercy nieruchomości. Bo to oni byli zagrożeniem dla takich ludzi jak M. – mówi Ewa Andruszkiewicz.

W czym tkwiła tajemnica sukcesów Marka M? – W tym, że była korupcja w ratuszu, a wobec wyrzucanych z mieszkań ludzi stosowano przemoc – uważa Piotr Ikonowicz z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, który od lat broni eksmitowanych lokatorów. Jak zaznacza, w zastraszaniu lokatorów dużą rolę odgrywały nie tylko tzw. karki ze środowisk przestępczych, ale też firmy ochroniarskie. – Nie da się ludzi zastraszyć samymi pismami. Pamiętam, że przy eksmisji jednego z lokatorów z hałasem zrzucano ze schodów jego rzeczy, żeby inni to widzieli. Te działania często legitymizowała policja, asystując przy eksmisjach – dodaje. ©?

Marek M. przez kilkanaście lat z niebywałym wręcz powodzeniem przejmował warszawskie kamienice odebrane dawnym właścicielom na mocy dekretu Bieruta. Za symboliczne kwoty skupował od spadkobierców udziały, a później – już jako ich pełnomocnik lub kurator – bez problemów odzyskiwał warte fortunę nieruchomości. Dotąd był bezkarny. Teraz Prokuratura Regionalna we Wrocławiu i CBA znalazły dowody, że niektóre przejęcia były zaplanowanymi oszustwami.

– Marek M. nie bał się niczego i nikogo. Miał plecy, ktoś wysoko postawiony załatwiał mu te sprawy w mieście i sądach – twierdzi Ewa Andruszkiewicz, działaczka lokatorska i członkini rady społecznej przy komisji weryfikacyjnej, która od lat borykała się z M.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Policja pukała w nocy do mieszkańców Żagania. "Prosimy o ewakuację"
Kraj
Zamknięte mosty na granicy z Czechami. Głuchołazy, Malerzowice Wielkie
Kraj
Prof. Zbigniew Lew-Starowicz nie żyje
Kraj
Zuzanna Dąbrowska: Poprawka z religii dla Episkopatu
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Kraj
Zderzenie osobowego auta z busem wiozącym dzieci. Wezwano śmigłowiec LPR