Reklama
Reklama

Ocalony na Bałtyku pies zostanie marynarzem

Podający się za właścicieli uratowanego z kry psa nie przyjechali po zwierzę, obawiając się kary?

Aktualizacja: 28.01.2010 20:18 Publikacja: 28.01.2010 17:12

- Niczego mu u nas nie zabraknie - zapewniają marynarze ze statku badawczego Baltica należącego m.in. do Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni. O ocalonym przez nich na Zatoce Gdańskiej psie zrobiło się głośno w ostatni poniedziałek. Przemarznięte, wygłodzone, walczące o życie zwierze zdjęli z dryfującej kry i zaopiekowali się nim na pokładzie. "Kundelek był przerażony. Ale było widać, że bardzo chce żyć" - mówią dziś członkowie załogi.

Od tamtej pory oczekiwali na właściciela najsłynniejszego w Polsce psa. Nie doczekali się. I przygarnęli zwierzę.

Do czwartku było jednak kilka zgłoszeń od potencjalnych właścicieli. Jeden z wiarygodnych sygnałów pochodził z okolic Grudziądza. Pies prawdopodobnie właśnie stamtąd płynął Wisłą od soboty na krze. Rzekomy właściciel nie potrafił jednak powiedzieć, jak wabi się psiak. Kapitan statku "Baltica" Jerzy Wosachło: - Być może obawiał się presji ze strony mediów i przynajmniej na razie zrezygnował.

Dotąd jednak nie wiadomo, czy pies miał właściciela, a jeśli tak, czy nie obawia się teraz zarzutów o brak opieki. Nie wiadomo też, jak pies znalazł się na krze. Ale jeśli ktoś chciał się go w ten sposób pozbyć, może trafić nawet na rok do więzienia.

Psycholog społeczny z Uniwersytetu Gdańskiego profesor Hanna Brycz mówi "Rz": - Ci, którzy podawali się za właścicieli kundelka mogli chcieć zaistnieć w mediach.

Reklama
Reklama

- Nie zgłosili się po niego, bo wiąże się to przecież z późniejszymi obowiązkami. Mogli też obawiać się zarzutów o brak opieki nad zwierzęciem. A dodatkowo jeszcze tego, że losy pieska będą od tej pory śledzone - zauważa profesor.

Jednak wieść o uratowaniu kundelka poruszyła wielu ludzi. Rozdzwoniły się telefony. - Chciano go przygarnąć. Dzwoniono z zagranicy, oferowano pomoc finansową - opowiada "Rz" kapitan Wosachło. Marynarze zdecydowali, że psa w nieznane ręce nie oddadzą. "Baltic", bo takie imię mu nadali, zostanie na statku. Już 10 lutego może wypłynąć w rejs. - Ma własny kąt, jest członkiem załogi. Zaczyna od najniższego stopnia "marynarza", a jak wykaże dzielność morską, będzie awansował - śmieje się kapitan.

Za uratowanie psa załodze jednostki podziękował prezydent Lech Kaczyński. Napisał do marynarzy list. Ale bohaterami się nie czują. Mechanik Adam Buczyński wniósł psa na statek: - A żaden ze mnie bohater. Kapitan Wosachło: - To był normalny ludzki odruch.

- Niczego mu u nas nie zabraknie - zapewniają marynarze ze statku badawczego Baltica należącego m.in. do Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni. O ocalonym przez nich na Zatoce Gdańskiej psie zrobiło się głośno w ostatni poniedziałek. Przemarznięte, wygłodzone, walczące o życie zwierze zdjęli z dryfującej kry i zaopiekowali się nim na pokładzie. "Kundelek był przerażony. Ale było widać, że bardzo chce żyć" - mówią dziś członkowie załogi.

Pozostało jeszcze 81% artykułu
Reklama
Kraj
Odbudowa Pałaców Saskiego i Brühla. Testowanie kamienia
Kraj
Krok w strony budowy wieżowca przy Twardej 7. Będzie wąski, wysoki i podcięty
Kraj
Deweloperzy wybudują infrastrukturę. Warszawa wprowadza Zintegrowane Plany Inwestycyjne
Kraj
Radni Warszawy coraz bardziej anonimowi
Kraj
Ośrodek dla cudzoziemców pod Warszawą. Przebywa tam 170 mężczyzn
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama