- Niczego mu u nas nie zabraknie - zapewniają marynarze ze statku badawczego Baltica należącego m.in. do Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni. O ocalonym przez nich na Zatoce Gdańskiej psie zrobiło się głośno w ostatni poniedziałek. Przemarznięte, wygłodzone, walczące o życie zwierze zdjęli z dryfującej kry i zaopiekowali się nim na pokładzie. "Kundelek był przerażony. Ale było widać, że bardzo chce żyć" - mówią dziś członkowie załogi.
Od tamtej pory oczekiwali na właściciela najsłynniejszego w Polsce psa. Nie doczekali się. I przygarnęli zwierzę.
Do czwartku było jednak kilka zgłoszeń od potencjalnych właścicieli. Jeden z wiarygodnych sygnałów pochodził z okolic Grudziądza. Pies prawdopodobnie właśnie stamtąd płynął Wisłą od soboty na krze. Rzekomy właściciel nie potrafił jednak powiedzieć, jak wabi się psiak. Kapitan statku "Baltica" Jerzy Wosachło: - Być może obawiał się presji ze strony mediów i przynajmniej na razie zrezygnował.
Dotąd jednak nie wiadomo, czy pies miał właściciela, a jeśli tak, czy nie obawia się teraz zarzutów o brak opieki. Nie wiadomo też, jak pies znalazł się na krze. Ale jeśli ktoś chciał się go w ten sposób pozbyć, może trafić nawet na rok do więzienia.
Psycholog społeczny z Uniwersytetu Gdańskiego profesor Hanna Brycz mówi "Rz": - Ci, którzy podawali się za właścicieli kundelka mogli chcieć zaistnieć w mediach.