Nowożytna historia „Rzeczpospolitej” rozpoczęła się, gdy Polska straciła przydomek Ludowa. To wówczas Tadeusz Mazowiecki, pierwszy niekomunistyczny premier, 15 października 1989 roku mianował Dariusza Fikusa redaktorem naczelnym.
Do tego czasu gazeta była po prostu wielkim i brzydkim biuletynem rządowym. Dzisiaj wydaje się to niewyobrażalne, ale redaktor naczelny ogólnopolskiego dziennika uczestniczył w posiedzeniach Rady Ministrów. Wracał do gazety i pisał sążnistą relację, która musiała koniecznie znaleźć się na pierwszej stronie.
Niektórzy z redaktorów nie potrafili przystosować się do nowej sytuacji. Do dziś się wspomina, jak na zwołanym przez kierownictwo zebraniu ze starym zespołem redakcyjny spec od wojskowości uzależnił pozostanie w gazecie od przyznawania mu całej kolumny na każde święto narodowe, a poza tym obszernego miejsca w święta pograniczników, wojsk lądowych itp. Gdy czytał ten kalendarz, nowym szefom redakcji oczy się robiły coraz bardziej okrągłe. Następnego dnia spec od wojskowości już nie pracował.Formalnie od rządowego gorsetu „Rzeczpospolita” trochę się uwolniła, gdy w 1991 roku powstała spółka, której udziałowcem był francuski koncern Roberta Hersanta. Ale i tak do połowy lat 90. polski rząd miał w niej 51 proc. udziałów. A do pisma przylgnęła etykieta, bo nawet wożący redakcyjnych dziennikarzy taksówkarze twierdzili, że „przecież rząd musi mieć swoją gazetę”.
Kolejne gabinety próbowały, raczej z miernym skutkiem, utrzymać swoje wpływy w gazecie. Chciały też majstrować przy zmianach własnościowych. „Rzeczpospolita”, nie zważając na te zabiegi, unowocześniała się. Dzięki Francuzom mieliśmy dobrej klasy maszyny drukarskie, nasze czarno-białe zdjęcia były najlepsze na rynku. Znakiem firmowym gazety stały się zajmujące pół pierwszej strony fotografie. „Rzeczpospolita” jako ostatnia na rynku wprowadziła wreszcie kolor w 1999 roku. I właściwie zdecydowano się na to tylko dlatego, że reklamodawcy chcieli, aby ich reklamy były kolorowe.
Co ciekawe czytelnicy – sądząc po listach do redakcji – każdą nowinkę w gazecie krytykowali. Dopiero z czasem się do niej przyzwyczajali. Widać mają – tak jak gazeta – konserwatywną naturę. Ten konserwatyzm i niezależność były ogromnym atutem na przykład w okresie rządów Leszka Millera. Byliśmy wówczas jedyną gazetą na rynku, która dawała czytelnikom wiedzę o wielu aferach, którymi nie zajmowały się inne media. Pojawiały się jednak nowe tytuły. By sprostać konkurencji, „Rzeczpospolita” zaczęła pięknieć.