Darz bór, towarzysze!

Pułkownik Kazimierz Doskoczyński w bieszczadzkiej legendzie przetrwał jako pan i władca, który w dolinie górnego Sanu robił, co mu się żywnie podobało. Nazywano go Wielkim Łowczym PRL.

Publikacja: 07.01.2008 00:06

Darz bór, towarzysze!

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Wielka kariera Doskoczyńskiego, na cześć którego nawet na kilka lat miejscowość Muczne „przechrzczono” na Kazimierzowo, rozpoczęła się od zamachu na Bolesława Bieruta w 1952 roku, kiedy to na dziedziniec Belwederu wdarł się młody człowiek pragnący dostać się do gospodarza. Zabili go agenci ochrony, wcześniej zdążył jednak postrzelić, wówczas porucznika, Kazimierza Doskoczyńskiego.

W latach 70. w eks-Mucznem zbudowano elitarny ośrodek myśliwski wraz z hotelem i szosą dojazdową. Polowano tam na żubry, jelenie, niedźwiedzie i dziki. Dla dostojnych gości (m.in. Josip Broz-Tito, brat szacha Iranu Abdoreza Pahlawi) i stałych bywalców (m.in. Piotr Jaroszewicz, Edward Gierek) gotował szef kuchni warszawskiego Grandu, a tradycyjne łowieckie powitanie „Darz bór!” grał specjalnie wynajmowany zespół trębaczy. Myśliwi „z najwyższej półki” nie lubili się przemęczać, stąd zwierzynę – bywało – zabijano w rezerwatach i przy paśnikach.

Doskoczyński rządził w zamkniętym ośrodku URM w Arłamowie (tym samym, w którym w stanie wojennym przebywał internowany Lech Wałęsa), zamierzał do swoich włości włączyć całe Wysokie Bieszczady, aż po Wetlinę, toczył też prywatne wojny, a to z przyrodnikami z Bieszczadzkiego Parku Narodowego, to znów z... milicją, której przy każdej okazji udowadniał, kto tu naprawdę ma władzę. Kiedyś podobno milicjantów, którzy w pogoni za łamiącym przepisy drogowe URM-owskim gazikiem zapędzili się na ograniczony 120-kilometrową siatką teren, kazał rozebrać do gaci i przez tydzień musieli rąbać drzewo.

Ta i podobne anegdoty (gdy dowiedział się, że majster Bieda, o którym Wojtek Bellon śpiewał ballady, żyje na „jego” terytorium, odnalazł człowieka i zawarł z nim umowę na dostawę grzybów, niezbędnych wszak do myśliwskiego bigosu) sprawiły, że w legendzie pułkownik Doskoczyński występuje jako ludzkie panisko. W istocie jego rządy doprowadzały miejscową ludność do rozpaczy. Z goryczą wieszczono, że umrą z głodu, bo „świnie Gierka pasą się na chłopskim”. Te „świnie” to były dziki, które ryły pola uprawne, a za szczucie ich psami, bicie, nawet krzyczenie na nie – karano. Kiedy pewien chłop rzucił się na dzika z nożem i go zabił, dostał pięć lat więzienia za kłusownictwo. Z Arłamowa przeniesiono Koło Łowieckie do odległego o siedem kilometrów Ropienka, żeby tylko nie podstrzeliwano zwierzyny „wyższego przeznaczenia”.

W 1978 roku 180 chłopów ze wsi położonych wokół ośrodka w Arłamowie wystosowało list do Edwarda Gierka ze skargą na poczynania Doskoczyńskiego i jego ludzi. Otrzymali odpowiedź z Departamentu Lasów Nadzorowanych Ministerstwa Leśnictwa z informacją, że zwierzyny przybywa w całym kraju, nic więc dziwnego, że w Bieszczadach również.

Chłopi, nie mogąc doczekać się obiecanych rekompensat za zniszczone uprawy i pobite owce, chcąc ograniczyć straty, zaczęli stróżować po nocach w drewnianych budkach. Na rozkaz Doskoczyńskiego budki te niszczono, podobnie jak szałasy na połoninach stawiane bez jego zezwolenia. Także poza „jego” terenem, jak na Caryńskiem, gdzie pewnemu bieszczadnikowi znudziło się odbudowywanie regularnie podpalanego szałasu, pozostawiał więc kartkę z prośbą: „Proszę nie palić podczas mojej nieobecności”.

Na myśliwych z czerwoną legitymacją PZPR w kieszeni nie było jednak siły. Z łowiectwa nomenklatura uczyniła sobie jeszcze jeden przywilej, skądinąd wykpiony w filmach z epoki: „Czterdziestolatku” i „Nie ma mocnych”. Łowcy neofici urządzali sobie „saloniki myśliwskie” prezentując trofea z polowań, które od jatki niewiele się różniły. A trofea były rozmaite... Piotr Jaroszewicz „swojego” niedźwiedzia podarował muzeum Bieszczadzkiego Parku Narodowego w Ustrzykach Dolnych. Nic bliższego nie wiadomo o myśliwskich sukcesach ówczesnego dyrektora gabinetu prokuratora generalnego Witolda Rozwensa. W 1976 roku w „Dzienniku Telewizyjnym” udzielił głośnego wywiadu, w którym więzionych uczestników robotniczych protestów nazwał „pospolitymi przestępcami”, a zamordowanego w Krakowie studenta Stanisława Pyjasa usiłował przedstawić jako ofiarę porachunków kryminalnych. Prokuratorski stres był widać tak silny, że nie minęło wiele czasu, a Rozwens postanowił odreagować go na polowaniu. Przebywając w takim jak arłamowski – specjalnym ośrodku wypoczynkowym strzelił do psa, który śmiał rozszarpać skórę upolowanego zwierzęcia. Traf chciał, że pies należał do właściciela sąsiadującej z ośrodkiem chałupy i znajdował się na swoim podwórku. Wraz z trzyipółletnim dzieckiem sąsiada. Witold Rozwens nie trafił w psa...

Tej sprawie nie udało się ukręcić łba, jak wielu innym, choć skazany za nieumyślne zabójstwo Rozwens nie spędził w więzieniu ani dnia. Co więcej, obciążał rodziców zabitego dziecka o to, że go „nie upilnowali”, odmawiał też wypłacenia im odszkodowania, o które procesował się w dwóch instancjach. Sprawę o pieniądze przegrał jednak z reprezentującym rodziców przed sądem mecenasem Stanisławem Szczuką. A po tym, jak Jan Walc opisał w prasie podziemnej to „polowanie wyższego przeznaczenia”, dokonane – a jakże – po alkoholu, kariera prokuratorska Rozwensa dobiegła końca. Objawił się natomiast po latach w roli adwokata, jako właściciel dobrze prosperującej kancelarii w podwarszawskiej Jabłonnie. To jego wybrał generał Jaruzelski do swojej obrony w procesie Grudnia '70. W maju 2001 roku Rozwens wypowiedział jednak pełnomocnictwo obrończe, po pierwsze dlatego, że – jak powiedział – „sprawa nie zakończy się przed końcem jego aktywności zawodowej” (eksprokurator urodził się w 1931 roku), a po drugie – użalił się – brutalna nagonka mediów sprawiła, że jego „żona ciężko zachorowała, a syn, nie chcąc słuchać o swym ojcu, opuścił dom”. Ale nie unikał adwokat Rozwens innych głośnych spraw, np. katastrofy samolotu Iskra, w której 11 listopada 1998 r., w Święto Niepodległości zginęło dwóch pilotów.

Co do mnie, to z łowiectwem nie miałem nic wspólnego, dopóki nie pojechałem do swoich kuzynów, którzy w miejscowości Łapy ordynatorowali w tamtejszym szpitalu, a w związku z tym przynależeli do miejscowego establishmentu. A łapski establishment polował. W nadleśnictwie Dojlidy. Tam też zostałem powieziony mocno pod wieczór, gdyż – jak dowiedziałem się – łowy połączono z imieninami miejscowego sekretarza, więc impreza przedłużyć się miała do dwóch dni. Wystarczyło mi dwie godziny, by błagać krewniaka o szybki odwrót, aby tylko uwolnić się z objęć solenizanta, który koniecznie chciał obdarować mnie talonem na traktor i tytułował „obywatelem kapitanem”. Towarzystwo pijane było – jak mawia się w tamtych stronach – do sinosti. Dziczyzny nie dostrzegłem żadnej, hojnie polewaną żytniówkę zakąszano kaszanką i palcówką. Nie wytrzymałem i w sprzyjającym momencie spytałem kuzyna, czy kiedykolwiek ustrzelił np. dzika na tych „prominenckich” polowaniach.

– Dzika nigdy. Ale dzikuju babu, i owszem – i charakterystycznie przymrużył oczy.

Wielka kariera Doskoczyńskiego, na cześć którego nawet na kilka lat miejscowość Muczne „przechrzczono” na Kazimierzowo, rozpoczęła się od zamachu na Bolesława Bieruta w 1952 roku, kiedy to na dziedziniec Belwederu wdarł się młody człowiek pragnący dostać się do gospodarza. Zabili go agenci ochrony, wcześniej zdążył jednak postrzelić, wówczas porucznika, Kazimierza Doskoczyńskiego.

W latach 70. w eks-Mucznem zbudowano elitarny ośrodek myśliwski wraz z hotelem i szosą dojazdową. Polowano tam na żubry, jelenie, niedźwiedzie i dziki. Dla dostojnych gości (m.in. Josip Broz-Tito, brat szacha Iranu Abdoreza Pahlawi) i stałych bywalców (m.in. Piotr Jaroszewicz, Edward Gierek) gotował szef kuchni warszawskiego Grandu, a tradycyjne łowieckie powitanie „Darz bór!” grał specjalnie wynajmowany zespół trębaczy. Myśliwi „z najwyższej półki” nie lubili się przemęczać, stąd zwierzynę – bywało – zabijano w rezerwatach i przy paśnikach.

Pozostało 87% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo