Prokurator Piotr Jasiński śledztwem w sprawie porwania Krzysztofa Olewnika zajmował się od połowy 2006 roku. Akta na prośbę rodziny do Olsztyna przekazała z Warszawy Prokuratura Krajowa. A do wyjaśnienia porwania Jasińskiego miał wskazać ówczesny szef Prokuratury Krajowej Janusz Kaczmarek.
Decyzja wydawała się słuszna – Jasiński po pięciu miesiącach ustalił nazwiska porywaczy i odnalazł ciało Krzysztofa Olewnika. Media okrzyknęły go śledczym, który rozwiązał najbardziej zagadkowe porwanie w Polsce.Ale już wtedy szefowie prokuratury znali kulisy sukcesu. Wiedzieli, że przełom był głównie zasługą policjantów CBŚ, którzy skłonili jednego z porywaczy Sławomira Kościuka do zeznań, a nie Piotra Jasińskiego – prokurator przebywał na zwolnieniu lekarskim.
Prokuratorzy wiedzieli także o nieprawidłowościach w śledztwie prowadzonym przez Jasińskiego. Chodziło o to, że umorzył on wątek udziału w grupie porywaczy Eugeniusza D., ps. Gienek – gangstera z Sierpca i znajomego lokalnego działacza SLD Grzegorza K. „Gienek” wyłudził od rodziny Olewników 160 tys. zł za informacje o ich synu. Chociaż – jak nieoficjalnie mówią olsztyńscy śledczy – były dowody pozwalające postawić gangsterowi zarzuty udziału w grupie przestępczej, która porwała Krzysztofa, to Jasiński tego nie zrobił. Umorzył wątek udziału Eugeniusza D. w gangu, a następnie namówił rodzinę Olewnika, która złożyła zażalenie na tę decyzję, aby je wycofała.
Wątpliwości budzi jeszcze co innego: za plecami rodziny Jasiński miał zawrzeć umowę ze Sławomirem Kościukiem, obiecując mu nadzwyczajne złagodzenie kary.
Szefowie prokuratury znają kulisy sukcesu. Przełom był głównie zasługą policjantów z CBŚ