– Moje życie zawodowe i osobiste legło w gruzach. Chcę jawnego procesu, by opinia publiczna mogła poznać prawdę – deklarował wczoraj na sądowym korytarzu Piotr Ryba, jeden z dwóch oskarżonych w aferze gruntowej, która w 2007 r. doprowadziła do rozpadu koalicji PiS, LPR i Samoobrony.
Piotr Ryba, który zgodził się na ujawnienie nazwiska, i Andrzej K. są oskarżeni o to, że za trzymilionową łapówkę oferowali pomoc w odrolnieniu ziemi na Mazurach. Powoływali się na wpływy w Ministerstwie Rolnictwa kierowanym wtedy przez wicepremiera Andrzeja Leppera.
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, w którym wczoraj stawili się oskarżeni, przez blisko pięć godzin badał wnioski ich obrońców o zwrot sprawy do prokuratury. Adwokaci twierdzą, że są w niej „istotne braki“, które trzeba uzupełnić.
W jaki sposób przekonywali sąd – nie wiadomo. Ponieważ większość materiałów sprawy jest tajna, wymiana argumentów toczyła się za zamkniętymi drzwiami. Wiadomo jednak, że obrońcy Ryby kwestionują legalność operacji CBA w resorcie rolnictwa, która doprowadziła do zatrzymania ich klienta. Stosowano w niej podsłuchy, obserwację, wreszcie kontrolowane wręczenie łapówki.
– Uważamy, że w sprawie są braki, które uniemożliwiają ocenę, czy CBA, przystępując do operacji specjalnej, spełniło wszystkie wymogi formalne – mówią „Rz“ mecenasi Wojciech Wiza i Mariusz Paplaczyk broniący Ryby. – Wymogi formalne są ważne, bo mówią, dokąd sięgają granice uprawnień służb specjalnych.