"Mam wrażenie, że czytaliśmy dwa różne artykuły. A może niektórzy krytycy "Spiegla" w ogóle nie czytali? Pomińmy styl aroganckich insynuacji, który powoli staje się nawykiem polemistów z "Gazety wyborczej". Bardziej interesująca jest linia obrony "Spiegla" przed krytyką wielu polskich mediów. Jak pisze Wieliński: "W 11-stronicowym artykule o niechlubnym udziale Polaków w Zagładzie wspomniano ledwie trzy razy.(...) - Chciałbym, by zawsze o Polsce i Holocauście tak pisano - mówił mi wczoraj wysoki rangą polski dyplomata. Polski rząd nie będzie protestował, bo nie ma powodu. Wątpliwości można mieć odnośnie do jednego zdania, że Polska wciąż jest "na początku drogi w rozliczaniu się z ciemną przeszłością". I do mapy z miejscami deportacji i mordów na Żydach, na której zamiast Generalnej Guberni figuruje Polska w granicach z 1939 r. (...) Czy Niemcy mają prawo stawiać takie pytania? Mają, jeśli nie stawiają na równi win swoich i cudzych, i o wszystkich winach piszą uczciwie. Tak zrobił "Spiegel"".
Tyle Wieliński. Ta pochwała tekstu, który np. zbulwersował Władysława Bartoszewskiego, jest dowodem na rosnące znieczulenie na Wisłą na zjawisko korygowania wizji ostatniej wojny w Niemczech. Przypomnijmy cytowane w "GW" słowa anonimowego dyplomaty - "Chciałbym, by zawsze o Polsce i Holocauście tak pisano".
Taką pochwałę otrzymuje tekst, w którym nie wspomniano słowem jak polskie państwo podziemne piętnowało szmalcownictwo i jak podziemne trybunały skazywały za to na śmierć. Tak chwalony jest tekst nie wyjaśniający jak karano za ukrywanie Żydów w tak chwalonej w niemieckim tygodniku Danii, a jak karano pomaganie Żydom w Polsce. Artykuł, w którym nie ma nic o Żegocie, o pomocy w ewakuowaniu bojowców żydowskich z walczącego getta i o tym, ilu Polaków zapłaciło życiem za pomoc Żydom.
Wieliński złośliwie sugeruje ze jego adwersarze nie czytali tekstu. Mnie bardziej przeraża, że publicysta „Wyborczej” tekst czytał i nie widzi w nim nic niepokojącego.
O wiele więcej przenikliwości wykazuje Andrzej Talaga który na łamach "Dziennika" pisze :
"Nie podoba nam się stawianie Polaków w jednym rzędzie z kolaborantami łotewskimi czy francuskimi. Tymczasem taka linia obrony chybia celu. Polacy wypadają lepiej niż inne nacje. To tekst zbyt mocno oparty na materiale historycznym, by wpadać w naiwną pułapkę oskarżania nas o Holocaust. Rozmywanie niemieckiej odpowiedzialności jest w nim inteligentniejsze. Przez to - groźniejsze. Artykuł nie zawiera kłamstw wymagających sprostowania, ważna jest subtelna interpretacja podanych - dość rzetelnie - faktów. "Der Spiegel" stawia tezę, iż Niemcy nie wymordowali Żydów sami. Mieli pomocników. Tyle samo Niemców i Austriaków zasilało zbrodniczą machinę, co cudzoziemców. Czytamy też o pogromach na Żydach w Europie wschodniej w trakcie zajmowania ziem ZSRR przez armie niemieckie oraz o antyżydowskich akcje Rumunii i Francji (Vichy). Polska pojawia się w kilku fragmentach. To szmalcownicy, uczestnicy pogromów (Jedwabne oraz incydenty powojenne), kolaboranci oraz wzmianka, że dyskusja o udziale niektórych Polaków w zbrodniach dopiero się u nas zaczyna. Pismo podkreśla jednak kilkakrotnie, iż to hitlerowskie Niemcy były siłą sprawczą Zagłady. "Der Spiegel" nie wyolbrzymia polskiego "wkładu" w eksterminację Żydów. Nie przeinacza - poza drobiazgami - faktów historycznych. Byli przecież szmalcownicy oraz polscy uczestnicy pogromów. Tygodnik podkreśla, że to zdecydowana mniejszość. Przypomina o tysiącach Polaków ratujących Żydów. Wątek polski ma tak naprawdę małe znaczenie. Pismo, warunkowo, ze znakiem zapytania, ale jednak, sugeruje, iż Holocaust był projektem nie tylko niemieckim, ale europejskim. Równie subtelnie wplata też Shoah w wielowiekowy antysemityzm. Tezy takie nie są nowe. Dotychczas jednak głosiły je środowiska żydowskie, a nie Niemcy. Sugestie "Spiegla" nie są groźne z tego powodu, że suflują polską odpowiedzialność za mordy, ale dlatego, że rozmywają niemiecką w morzu ogóloeuropejskiej winy."