Podwodne atrakcje polskiego Bałtyku

Dwa tysiące wraków. Zatopiona na Helu „Bryza” przypomniała, że dno naszego morza to raj dla poszukiwaczy przygód

Publikacja: 20.08.2009 02:09

Ponad 70-metrowy transportowiec parowy „Mt. Vernon” leży na głębokości 28 metrów. Zatonął z nieznany

Ponad 70-metrowy transportowiec parowy „Mt. Vernon” leży na głębokości 28 metrów. Zatonął z nieznanych przyczyn w 1947 r. Polscy nurkowie odkryli wrak w 1997 r.

Foto: Rzeczpospolita

Dotąd statki zatapiano po to, by się ich pozbyć, zwykle odbywało się to bez rozgłosu. Z kutrem łącznikowym K-18 było inaczej. Stara wojskowa „Bryza” to pierwszy w Polsce statek, który zatopiono w celach komercyjnych. W niedzielę powędrował na dno przy błysku fleszy i w obecności VIP-ów z prezydentową Marią Kaczyńską na czele. Teraz „Bryza” ma być obiektem rekreacyjnych nurkowań. Ukryto w niej 99 numerowanych pamiątkowych medali.

Podczas zatapiania „Bryzy” pod wodę zeszli nawet włodarze Helu: burmistrz Jarosław Pałkowski i sekretarz Marek Dykta (obaj przeszli specjalne szkolenie). Jak zauważył „Dziennik Bałtycki”, chcieli w ten sposób „naocznie sprawdzić, w co – dosłownie – utopili pieniądze”. Bo to właśnie samorząd Helu wyłożył 200 tys. zł na kuter i przekształcenie go w tzw. przyjazny wrak (bez elementów niebezpiecznych).

[srodtytul]Badanie „Książkowca”[/srodtytul]

Nazajutrz podwodne badania znów były w centrum uwagi. Archeolodzy z Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku (CMM) wraz z ekipą nurków z Marynarki Wojennej wypłynęli badać prawdopodobnie XVII-wieczny wrak. „Książkowiec”, który leży na głębokości 80 m ok. 60 mil morskich na północ od Rozewia, kilka lat temu wykryły sonary geofizyków Petrobaltiku. Potem rybacy dostrzegli, że coś zahacza o sieci. Wyłowili trochę przedmiotów z pokładu, m.in. szczątki książki.

– Zachowała się okładka, stąd nazwa – mówi Iwona Pomian, szefowa archeologów CMM, która z „Rz” rozmawiała z pokładu ORP „Lech”, przekrzykując silny wiatr. – Mam nadzieję, że badania, które możemy prowadzić dzięki pomocy Marynarki Wojennej, pozwolą nam zinwentaryzować wrak i wydobyć zabytkowe przedmioty.

Bez marynarzy badania byłyby niemożliwe. – Problemem jest np. głębokość – mówi Pomian. – My nie mamy odpowiedniego sprzętu, by zejść na 80 metrów.

Badania na takiej głębokości wymagają nie tylko sporych zapasów tlenu, ale też specjalnej komory dekompresyjnej. Nurkowie mogą na takiej głębokości przebywać do 40 minut, dekompresja trwa ok. sześciu godzin, a kolejne zejście pod wodę możliwe jest dopiero po 24-godzinnej przerwie.

Przed wyprawą Piotr Wojtas, oficer prasowy 3. Flotylli Okrętów Marynarki Wojennej, zapowiadał, że eksplorację przez nurków poprzedzi lokalizacja sonarem i badanie za pomocą zdalnie sterowanego pojazdu podwodnego. To ze względów bezpieczeństwa, ale także element wojskowych ćwiczeń.

[srodtytul]Co zalega na dnie morza[/srodtytul]

XVII-wieczny wrak, o którym wiadomo tyle, że ma 25 m długości, jest jednym z ciekawszych obiektów do badań. Ale niejedynym. Jak twierdzą specjaliści, Bałtyk to raj dla badaczy – według szacunków na dnie morza może leżeć ok. 2 tys. wraków statków i okrętów z różnych okresów historycznych.

– Ile ich jest dokładnie, tego nikt nie wie, ale już samych zidentyfikowanych obiektów jest ponad 70 – wskazuje dr Waldemar Ossowski, archeolog morski z gdańskiego CMM. – Niestety od tej wiedzy do pełnej inwentaryzacji obiektów czy w ogóle do wiedzy, gdzie co leży, droga daleka. Zajmujemy się obiektami, do których jesteśmy w stanie dotrzeć, a nie mamy nawet statku badawczego.

Najwięcej wraków jest między Łebą a Sopotem. Blisko Trójmiasta, na głębokości 13 m, leży „Solen”, XVII-wieczny szwedzki okręt wojenny zatopiony podczas bitwy pod Oliwą w 1627 r. Zatonął, gdy kapitan „Solena”, zaatakowanego przez polski galeon „Wodnik”, wysadził swój statek w powietrze.

„General Carleton”, towarowiec z XVIII w. o wyporności 500 t, leży płytko (7 m). Zatonął podczas sztormu we wrześniu 1785 r., gdy przewoził m.in. żelazo i smołę. Na Bałtyku poległ też żaglowiec z XVIII w. o nieznanym pochodzeniu. W zatopionej na 38 m jednostce znaleziono m.in. podeszwę buta z epoki i beczki z olbrotem, czyli woskiem z oleju kaszalota.

[wyimek]Na dnie Bałtyku może leżeć nawet 2 tys. wraków statków i okrętów z różnych okresów historycznych – szacują badacze. Osiadły tu szczątki jednostek, które zatonęły 300 lat temu i całkiem współcześnie. Trafiły na dno w wyniku ataków natury i kolejnych wojen. Zidentyfikowanych wraków jest ok. 70, na mapce przedstawiliśmy najciekawsze. [/wyimek]

„Burgermeister Petersen”, 94-metrowy zbiornikowiec zwodowany w 1889 r., spoczął na 31 m. Służył jako tankowiec, a w 1914 r. – jako jednostka pomocnicza dla U-Bootów. Zatonął rok później, gdy wszedł na minę. Z kolei „Mt. Vernon”, ponad 70-metrowy transportowiec parowy z 1900 r., zatonął z nieznanych przyczyn podczas rejsu z Gdyni do Helsingborga w 1947 r. Po pół wieku odkryli go nurkowie.

[srodtytul]Trafione przez Sowietów[/srodtytul]

Największą grupę wraków stanowią jednostki z II wojny światowej. Na północ od Łeby, na 39 m, leży „Bengt Sture”,

64-metrowy szwedzki parowiec. Wiadomo, że jednostkę zbudowaną w 1917 r. storpedowała sowiecka łódź podwodna (siedem osób z załogi, które się uratowały, „znikło” potem na terenie ZSRR). Nieopodal leży „Boelcke”, 78-metrowy pływający warsztat Luftwaffe. „Franken”, ponad 179-metrowy tankowiec, służył jako jednostka zaopatrzeniowa dla pancernika „Prinz Eugen”. W kwietniu 1945 r. w okolicach Helu zatopiło go sowieckie lotnictwo. Osiadł na 72 m.

„Steuben”, 170-metrowy statek pasażerski wybudowany w szczecińskiej stoczni Vulcal Werft w 1923 r., odbywał regularne rejsy do Nowego Jorku. W1939 r. brał udział w ewakuacji rannych z frontu wschodniego i uchodźców. 10 lutego 1945 r. zatopił go sowiecki okręt podwodny. Zginęło ok. 5 tys. ludzi. Wrak leży na 72 m.

„Goya” (141-metrowy transportowiec) leży na 75 m. Gdy w kwietniu 1945 r. jednostkę zatopiła sowiecka łódź podwodna L-3, zginęło prawie 7 tys. ludzi. 262-metrowy „Graf Zeppelin”, niemiecki lotniskowiec z dwoma hangarami w kadłubie (moc silników – 200 000 KM – umożliwiała poruszanie się z prędkością 35 węzłów, a pancerz na burtach miał grubość 100 mm!), w kwietniu 1945 r. uszkodziła sowiecka artyleria i jednostka trafiła w ręce Armii Czerwonej. Zatonęła w 1947 r. w drodze na holu do Leningradu. Spoczywa na głębokości 87 m.

Najsłynniejszy z bałtyckich wraków to „Wilhelm Gustloff”. 205-metrowy statek pasażerski leży na głębokości 47 m na północ od Łeby. 30 stycznia 1945 r. trafiony trzema sowieckimi torpedami pogrzebał ok. 10 tys ludzi.

Bałtyk kryje też szczątki współczesnych statków. Leżą tu m. in.: niemiecki „Bremen Westen” (dwupokładowe cargo zatonęło w 1975 r.), duńska „Christa” (w 1971 r. zderzyła się z greckim „Nordheide”). Są też wraki zatopione w ramach kasacji. Tak było m.in. z 40-metrowym trałowcem ORP „Delfin”, ścigaczem ORP „Groźny”, okrętem podwodnym „Kujawiak” czy „Zawiszą Czarnym”, 37-metrowym jachtem przedwojennego ZHP.

[srodtytul]Jak odkryć nieodkryte[/srodtytul]

– Wyjęli mi go sprzed nosa – mówi o archeologach z Gdańska i „Książkowcu” Leszek Nowak, warszawski nurek, uczestnik wielu wypraw, organizator szkoleń. – Miałem go na mapie i w planach do zbadania. Szkoda.

Nuta rywalizacji? – To normalne w tym środowisku – twierdzi Henryk Koszka, naczelnik nadzoru prac podwodnych Urzędu Morskiego w Gdyni. – Z nurkami jest jak z alpinistami, dla nich ważne jest, kto pierwszy „zdobył” wrak. Ważne jest też, by ważne obiekty zaliczyć. Ostatnio np. jest moda na „Grafa Zeppelina”. Każdy nurek chce zejść na te 80 metrów i zobaczyć lotniskowiec.

Największą satysfakcją jest jednak odkrywanie obiektów. – Często zaczyna się od jakiegoś przypadkowego sygnału z sonaru, ale pomocne są też wyniki badań geofizycznych przedsiębiorstw, które działają na Bałtyku, źródła historyczne, relacje świadków – mówi dr Waldemar Ossowski z CMM.

– Przydaje się wiedza o szlakach handlowych, szczególnie taka, która wskazuje, że jakiś statek nie wrócił do portu – wymienia Leszek Nowak. – Bardzo istotne są informacje od rybaków, którzy zaznaczają na GPS tzw. punkty zaczepienia, czyli miejsca, w których coś rwało im sieci. Jeśli sieć się zrywa, to już wiem, że w promieniu ok. 300 m (długość sieci) coś może być.

Czasem trzeba za dobrą informację od rybaków zapłacić.

– Tak doszło do odkrycia statku „Goya” w 2003 r. – opowiada Nowak. – Grzegorz Dominik, najsłynniejszy polski nurek i eksplorator (trzy lata temu zginął podczas nurkowania – red.), zapłacił rybakowi 1000 zł za informację o zaczepieniach. I doszło do fantastycznego odkrycia! „Goya” to był brakujący element do opisania największego ludzkiego dramatu na morzu. „Goya”, „Steuben” i „Gustloff” to bałtyckie „Titaniki”. Łącznie zginęło na ich pokładach około 20 tys. ludzi. To tyle, ile liczy małe miasto.

Nowak irytuje się przy okazji rozmowy o tych wojennych morskich grobowcach. – Te jednostki zostały uznane za mogiły wojenne i nie powinno się prowadzić w nich eksploracji. Tymczasem wiem, że Niemcy tam zaglądają, jakby mniej szanowali te miejsca niż my, Polacy – mówi.

Innym problemem są „dzikie” poszukiwania. – Niedawno się okazało, że z XIX-wiecznego żaglowca ktoś powyciągał mosiężne iluminatory, pozrywał takielunek. Potem sobie to wieszają nad kominkiem albo sprzedają jako metale kolorowe, a środowisku to szkodzi – oburza się Nowak.

Henryk Koszka: – Szabrowanie to problem. Od czasu do czasu mamy sygnały, że jakiś wrak wygląda inaczej niż np. przed rokiem, ale na morzu trudno kogoś złapać na gorącym uczynku.

[srodtytul]Naukowo lub sportowo[/srodtytul]

W kraju przybywa nurków rekreacyjnych, którzy traktują to jak wyczyn. To dla nich kluby nurkowe organizują eskapady sprawnościowe w Chorwacji, Francji, Egipcie, Tajlandii czy wrakowe wyprawy na Bałtyku. Taką wyprawę zgłasza się tylko w kapitanatach portów.

Pozwolenia na badania archeologiczne i eksploracje wydają urzędy morskie w porozumieniu ze Strażą Graniczną i konserwatorami zabytków.

– Takich pozwoleń wydajemy kilkadziesiąt rocznie – mówi Koszka. – Zarówno instytucjom publicznym, jak i klubom, stowarzyszeniom, osobom prywatnym, w tym zagranicznym, bo coraz częściej nasze wraki chcą badać Szwedzi czy Niemcy.

By uzyskać pozwolenie, trzeba wskazać termin, miejsce i cel wyprawy oraz dane statku badawczego-bazy. Ewentualne odkrycia – zgodnie z prawem – należy niezwłocznie zgłaszać organom państwowym (urzędy morskie, konserwatorzy zabytków).

Ale nie przepisy są największą przeszkodą w drodze do podwodnych odkryć. – Cóż, to nie jest tanie hobby – przyznaje Nowak. – Wystarczy powiedzieć, że średni koszt wynajęcia statku-bazy to około 7 tys. zł dziennie. A na dobre odkrycie to czasem i lat mało.

Waldemar Ossowski z CMM: – Koszty to w przypadku instytucji jeszcze większy problem. A marzy się nam, by stworzyć w przyszłości coś w rodzaju archeologicznego zdjęcia Polski w wydaniu morskim, podwodnym. Może kiedyś...

Dotąd statki zatapiano po to, by się ich pozbyć, zwykle odbywało się to bez rozgłosu. Z kutrem łącznikowym K-18 było inaczej. Stara wojskowa „Bryza” to pierwszy w Polsce statek, który zatopiono w celach komercyjnych. W niedzielę powędrował na dno przy błysku fleszy i w obecności VIP-ów z prezydentową Marią Kaczyńską na czele. Teraz „Bryza” ma być obiektem rekreacyjnych nurkowań. Ukryto w niej 99 numerowanych pamiątkowych medali.

Pozostało 96% artykułu
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej