– Ta wiadomość spadła na nas jak grom z jasnego nieba – mówi Rafał Osipiuk, zastępca dyrektora szkoły podstawowej w Wisznicach, który o śmierci siedmioletniego Mateusza dowiedział się w poniedziałek rano.
Chłopiec, który jeszcze w piątek był w szkole, w niedzielę wieczorem w ciężkim stanie trafił do szpitala w Białej Podlaskiej. Zmarł tuż przed północą. Bezpośrednią przyczyną śmierci było zapalenie mięśnia sercowego.
W półtoratysięcznej wsi wieść o tym, że chłopiec mógł być zarażony wirusem A/H1N1, rozeszła się szybko. W poniedziałek, nim oficjalnie potwierdzono obecność wirusa, do szkoły przyszło około 60 proc. uczniów. – Ale z każdą godziną ich ubywało. Rodzice w obawie o zdrowie dzieci zabierali je do domu – opowiada dyrektor Osipiuk. Do końca lekcji dotrwała garstka. Następnego dnia zajęć już nie było.
– Bałam się o córkę. W takim skupisku dzieci wirus rozprzestrzenia się bardzo szybko – tłumaczy matka jednej z uczennic. Kobieta odetchnęła z ulgą dopiero po wizycie u lekarza, do którego pobiegła prosto po odebraniu dziecka ze szkoły.
Ale niepokój wciąż towarzyszy wielu rodzinom w Wisznicach. – Każde kaszlnięcie dziecka kosztuje mnie mnóstwo nerwów – przyznaje pan Robert, którego syn chodzi do miejscowej podstawówki.