Pożałobny deficyt zdrowego rozsądku

"Kandydowanie Jarosława Kaczyńskiego byłoby fatalną wiadomością dla polskiej polityki. Polityki, która wraz z tragedią pod Smoleńskiem dostała szansę na oczyszczenie się i wyrwanie z zaklętego kręgu walki 'platformersów' z 'kaczorami'" - pisze w "Dzienniku Gazecie Prawnej" Mikołaj Wójcik

Publikacja: 21.04.2010 10:32

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Zdaniem komentatora "DGP" los Polski leży w rękach prezesa PiS. Jeśli zrezygnuje ze startu, polska polityka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki będzie zdrowa i wolna od podziałów.

A zatem - jeśli dobrze rozumiem Mikołaja Wójcika - oddanie władzy politycznym przeciwnikom jest narzędziem budowania politycznej jedności. Jeśli uzna się, że konflikt PO i PiS jest w dużej mierze jałowy, odrobinę można się z Wójcikiem zgodzić. Ale to, co mnie zaskakuje w jego propozycji, to niezwykle sentymentalna wizja polityki jako takiej - sfery, w której powinna panować miłość i zgoda.

A przecież polityka to walka o władzę ugrupowań, które mają swoją wizję dobra Polski. Wycofanie się jednej z tych sił dobrowolnie - a nie z woli wyborców (bo wszak wyborcy, mogą rozgromić jedną z dwóch walczących w Polsce sił politycznych) - to zaprzeczenie sensu bycia politykiem. Proste "Kochajmy się!" nie naprawi naszej polityki. A absolutna dominacja jednej z sił politycznych, będąca efektem dobrowolnego wycofania się jej najpoważniejszej przeciwniczki, z demokracją będzie miała tyle wspólnego co prezydenckie wybory na Białorusi.

Warto też zapytać, czy gdyby Jarosław Kaczyński nie wystartował, zaś PiS w wyborach prezydenckich wystawił np. Zbigniewa Ziobrę, czy spór "platformersów" i "kaczorów" by zniknął. Ja w to szczerze wątpię.

Choć inną sprawą jest jakość tego sporu. Konflikt między PO a PiS jest w dużej części sporem fanatycznych wyznawców, kompletnie niezainteresowanych współdziałaniem dla dobra Polski, uważających przeciwników za samo zło. Spór ten mógłby być znacznie bardziej konstruktywny. Mógłby, ale nie dzięki kapitulacji Jarosława Kaczyńskiego.

"Po katastrofie prezydenckiego samolotu coraz częściej mówi się o tym, że należy stworzyć przepisy, które zapewnią sprawniejsze funkcjonowanie państwa w wypadku katastrofy. Tworzenie takich specprzepisów byłoby absurdem" - pisze w "Polsce The Times" Mariusz Staniszewski. Jego zdaniem zamiast ustaw opisujących takie wyjątkowe sytuacje, lepiej byłoby stosować zdrowy rozsądek. Właściwie nic dodać nic ująć. No może poza jednym: zdrowy rozsądek to akurat towar deficytowy w naszej polityce.

A jeśli już mowa o zdrowym rozsądku. Rzut oka na stronę internetową "Gazety Wyborczej". W niej dzień po dniu dwa ciekawe teksty. W pierwszym drwiący passus z telewizyjnych Wiadomości: "Dowiadujemy się, że młody reporter 'Wiadomości' dokonał szokującego odkrycia: lampy mające wskazywać polskiemu pilotowi drogę lądowania nie działały jak należy. A właściwie - niektóre w ogóle nie działały." Wiadomo, TVP szerzy teorie spiskowe.

Ale, jeśli obejrzymy wczorajsze wydanie serwisu wiadomosci.gazeta.pl, odkrywamy, że teoria spiskowa się rozszerza. "Polska prokuratura chce, by strona rosyjska ustaliła kto, w jakim zakresie i po co wykonywał prace przy oświetleniu lotniska w Smoleńsku bezpośrednio po katastrofie prezydenckiego samolotu. Zwrócono się o to w nawiązaniu do informacji prasowych, według których niedługo po katastrofie, a przed przylotem na miejsce premiera Rosji Władimira Putina i premiera RP Donalda Tuska, wymieniano żarówki w oświetleniu pasa lotniska. Padały sugestie, że oświetlenie wcześniej mogło być niesprawne."

Ha, jednak materiał "Wiadomości" nie poszedł na marne, a spisek wcale nie jest spiskiem. Choć wątpię, by autorka złośliwego komentarza o głównym serwisie informacyjnym TVP1 żałowała swych słów.

Zainteresowanych samym problemem żarówek odsyłam do wielkiej publikacji w dzisiejszym "Fakcie".

Wszystkie gazety dziś zasypane sondażami. A wszystkie sondaże pokazują, że Bronisław Komorowski utrwalił pozycję lidera prezydenckiego wyścigu i dystansuje potencjalnego rywala, Jarosława Kaczyńskiego. Ale mnie zainteresował szczególnie sondaż w "Super Expressie". Ankieterzy zadali pytanie, czy Lech Kaczyński zasłużył na Wawel. Niemal 50 proc. twierdzi, że tak, prawie 41 proc. jest odmiennego zdania.

Biorąc pod uwagę, że pytane były te same osoby, które brały udział w prezydenckim sondażu, wniosek płynie stąd prosty. Śmierć Lecha nie zwiększa - na razie - prezydenckich szans jego brata.

Ale warto też pokazać ciekawe zjawisko. Badanie to może wskazywać, że Polacy odróżniają symbolikę od rzeczywistości, sprawy eschatologiczne od doczesności. Być może też, są znacznie bardziej wyrozumiali dla zmarłych, niż dla żyjących. Zmarłym znacznie więcej puszczają w niepamięć, znacznie więcej, niż ich żyjącym bliskim.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/szuldrzynski/2010/04/21/pozalobny-deficyt-zdrowego-rozsadku/]blog.rp.pl/szuldrzynski[/link]

Kraj
LOT za rządów PiS popłynął na Uzbekistanie. W tle afera wizowa i lobbing
Kraj
Morawiecki o Brzosce, Tusku i ostrym wpisie Janusza Kowalskiego. "Niech mnie pan nie rozśmiesza"
Kraj
Krystyna Piórkowska złowiła kolejnego polonika
Kraj
Nie pokażesz prawa jazdy, nie kupisz paliwa. Pomysł KO na poprawę bezpieczeństwa
Kraj
Pożar hali w Gdańsku. Co wiadomo o przyczynach?