Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Pułkownik Ryszard Kukliński zmarł w 2004 roku, ale nadal budzi kontrowersje. Jego współpraca ze Stanami Zjednoczonymi, przekazywanie im ściśle tajnych informacji przez jednych nadal jest traktowane jako zdrada ojczyzny, a przez innych jako bohaterska próba budowania wolnej Polski. I wcale nie zmieniło tego oczyszczenie pułkownika z zarzutu zdrady przez postkomunistyczny (o ironio!) rząd w 1997 roku.
Nie zmieniło, i zmienić nie mogło, pułkownika zrehabilitował bowiem Leszek Miller nie dlatego, że rzeczywiście uznał, iż jego dramatyczne decyzje były słuszne. Rehabilitacja była niezbędna, aby usunąć "wszystkie przeszkody na naszej drodze do NATO". Jednym słowem działania Millera były czysto pragmatyczne, nie miały zaś nic wspólnego z jakąkolwiek próbą zrozumienia pułkownika. Trudno zresztą było się spodziewać po aparatczyku PZPR innych motywacji w jego decyzjach.
Problem z oceną moralną postawy Kuklińskiego polega na tym, że aby w pełni je zrozumieć i zaakceptować, nie wystarczy zwykła etyka społeczna, trzeba jeszcze ocenić, czym był komunizm, czym była PRL i wreszcie na czym polega prawdziwy patriotyzm. Bez odrobienia tej lekcji pamięci historycznej i moralnej niemożliwe będzie uczynienie z pułkownika bohatera, o którym uczyć się powinny dzieci w polskich szkołach. A przecież trudno znaleźć lepszy wzór bohaterstwa w sytuacji rzeczywiście tragicznej niż Kukliński.
Zniewolony kraj
Przeciwnicy rehabilitacji Kuklińskiego czy pośmiertnego mianowania go na generała nieodmiennie przypominają, że zdradził on Polskę, armię, której przyrzekał wierność, a także wystawił na niebezpieczeństwo kolegów, z którymirozpoczynał służbę. Gdyby Polska Rzeczpospolita Ludowa była rzeczywiście państwem wolnym, choć autorytarnym - to zarzut ten mógłby być słuszny. PRL jednak wolnym państwem nie była, pozostawała oddanym satelitą (a może nazywając rzecz wprost kolonią) Związku Sowieckiego, a zatem wierna służba temu państwu mogła być (i w wielu przypadkach była) służbą nie tyle własnej ojczyźnie, ile interesom "wielkiego brata" zza wschodniej granicy.