Proces trwał cztery lata. W tym czasie odbyło się 80 rozpraw, podczas których sąd przesłuchał 250 świadków. Wczoraj nie miał wątpliwości: Henryk Stokłosa jest winny korupcji. W zamian za pieniądze, ale też kosze wędlin i weekendowe imprezy uzyskiwał dla własnych firm liczne korzyści. Na skutek nienależnych umorzeń podatkowych Skarb Państwa miał stracić 14,5 miliona złotych.

Sąd uznał też, że były senator prześladował własnych pracowników i utrudniał pracę inspektorom ochrony środowiska. Uniewinnił go jednak od zarzutu zakopania tysięcy ton padliny.

– Taka decyzja trochę mnie dziwi – przyznaje Irena Sienkiewicz, szefowa Stowarzyszenia Ekologicznego Przyjaciół Ziemi Nadnoteckiej, które przez lata wojowało ze Stokłosą. – Sam wyrok pokazuje jednak, że każdy bez wyjątku człowiek, który popełnia przestępstwo, musi się liczyć z konsekwencjami. A sama kara? No cóż, aby odniosła skutek, musi być dotkliwa – dodaje.

Były senator ma trafić za kratki na osiem lat, musi też zapłacić 600 tysięcy złotych grzywny. Wczoraj sąd nałożył na Stokłosę areszt. Powód? Wyrok jest nieprawomocny, a kara na tyle surowa, że skazany mógłby po prostu uciec. Były senator nie przyznaje się do winy. Wszystko wskazuje na to, że od wyroku się odwoła.

Stokłosa to jeden z najbogatszych ludzi w Polsce. Duże pieniądze przyniosły mu m.in. zakłady drobiarskie i firma utylizująca zwierzęce odpady. Przez blisko siedemnaście lat był niezależnym senatorem. Kiedy w połowie ubiegłej dekady nad jego głową zaczęły się gromadzić czarne chmury, zniknął. Potem okazało się, że przez rok ukrywał się w Niemczech. Po przypadkowej wpadce, kolejne dwanaście miesięcy spędził w polskim areszcie. Wyszedł po wpłaceniu kaucji wysokości trzech milionów złotych.