Kilka dni temu w podwarszawskich Laskach Robert K. zaatakował młotkiem podopieczną ośrodka pomocy społecznej oraz przebywającą z nią pracownicę socjalną. Mężczyzna następnie podpalił dom i dokonał samookaleczenia. Na miejsce została wezwana straż pożarna i pogotowie. Przyjechała też policjantka.
- Ale nie była w stanie podjąć interwencji, wobec agresywnego mężczyzny - opowiada nam świadek incydentu. Poszkodowane kobiety ukryły się na sąsiedniej posesji i czekały na pomoc. Pracownica socjalna poprosiła o wsparcie swoich kolegów z urzędu. - Patrol policji pojawił się na miejscu dopiero po interwencji sekretarza gminy Izabelin u komendanta powiatowego policji - przyznaje Witold Malarowski, wójt gminy Izabelin.
Dopiero wtedy agresywny mężczyzna został zatrzymany. Trafił on, podobnie jak i jego znajoma, do szpitala. Kobieta po opatrzeniu została zwolniona do domu. Robert K. usłyszał zarzut podpalenia mieszkania, sąd go aresztował. Spowodowane przez niego straty szacowane są na 65 tys. zł.
Resort pracy oraz policja nie gromadzą danych dotyczących napadów, których ofiarami są pracownicy socjalni. Do najtragiczniejszego wydarzenia doszło miesiąc temu Makowie koło Skierniewic, 62 letni mężczyzna oblał środkiem łatwopalnym pracownice ośrodka i je podpalił. W wyniku odniesionych obrażeń dwie urzędniczki zmarły.
Pracownicy socjalni z którymi rozmawialiśmy przyznają, że niemal codziennie są ofiarami agresji ze strony roszczeniowych klientów. Głównie to agresja słowna. - Klient groził, że mnie zabije. Zgłosiłam to policji, ta jednak umorzyła śledztwo, ze względu na nikłą szkodliwość czynu - opowiada nam jedna z pracownic. - Kiedyś klient ruszył na mnie z siekierą - dodaje pracownik socjalny z podwarszawskiej miejscowości.