Nie jest tak – jak przekonują oni – że Polacy są na tyle postępowi, iż jak ognia unikają dzieci. Wystarczy niewielki ukłon w stronę rodziców, by drgnęło w demografii. Dowodzą tego najnowsze dane GUS.
W opublikowanej zaledwie trzy miesiące temu najnowszej prognozie ludności na lata 2014–2050 miniony rok miał być najgorszy pod względem przyrostu naturalnego po II wojnie światowej. Przewaga zgonów nad urodzeniami miała wynieść zastraszające 23,7 tys. Tak się jednak nie stało. Jak podał we wtorek GUS, urodzeń było 376 tys., a zgonów 372 tys. W efekcie przyrost naturalny jest na plusie, czy może raczej na plusiku, bo wynosi zaledwie 4 tys.
Te dane prowadzą do dwóch wniosków – jednego bardzo złego, drugiego dobrego. Zacznijmy od złego. Wymieramy. Mimo że liczba urodzeń lekko drgnęła, tzw. wskaźnik dzietności (mówi, ile dzieci urodzi statystyczna kobieta w tzw. wieku rozrodczym) wciąż oscyluje wokół 1,3. To zastraszająco mało. Wystarczy powiedzieć, że Polska zajmuje pod tym względem niechlubne 212. miejsce na 224 sklasyfikowane przez World Fact Book kraje świata. Jest nawet gorzej niż w Chinach (185. miejsce) prowadzących wszak do niedawna – teraz zachęcają do urodzeń – politykę jednego dziecka. Jeśli dodamy do tego olbrzymią emigrację, głównie młodych ludzi, i brak polityki imigracyjnej, daje nam to pełny obraz demograficznego dramatu.
Ale jest także w danych GUS wiadomość dobra. Wystarczą choć niewielkie działania ze strony polityki rodzinnej – tak jak wydłużone urlopy czy lepszy dostęp do przedszkoli – by coś drgnęło. Dlaczego? Bo wbrew lewicowej narracji Polacy chcą mieć więcej dzieci, ale zniechęcają ich do tego obiektywne bariery, głównie z zakresu szeroko rozumianego poczucia bezpieczeństwa. Boimy się o pracę, dochody, uważamy, że państwo jest nam wrogie, nie wierzymy w przyszłość w kraju.
Nie ma nic cenniejszego niż ludzie. To oni tworzą dobrobyt i suwerenność państwa. Każdy złoty wydany na politykę rodzinną powinien być traktowany jak inwestycja. Trzeba mieć nadzieję, że zarówno twarde dane, jak i ta elementarna wiedza, a nie zgubna, pogardliwa narracja o „dzieciorobach", będzie determinować polską politykę.