ZUS ma tylko pięć lat na upomnienie się o zaległe składki. Jednak jak opisuje dziś "Rzeczpospolita", ten przepis urzędnicy mogą ominąć łatwo. Wystarczy bowiem, że na dzień przed przedawnieniem sprawy formalnie rozpoczną śledztwo. I to bez wiedzy podejrzanego. Wówczas sprawa może toczyć się bez końca. I tak rzeczywiście się dzieje. Gazeta opisuje np. przypadek przedsiębiorcy z Lublina, który wciąż toczy boje w sprawie nierozliczonych składek socjalnych z lat 1994-98. W skali kraju chodzi o 330 mln zł, jakie ZUS dopomina się za okres sprzed 1999 r. Tyle, że jest też druga strona medalu.
Ją opisuje "Gazeta Wyborczy". Chodzi o lawinowy wzrost Polaków, którzy pracują na umowę zlecenie, bez praw socjalnych. Takich osób jest już 1,8 mln. Ostatni, bulwersujący przypadek, to przetarg na dostarczanie listów sądowych, który wygrała z Pocztą Polską mała, prywatna firma PGP. Oferowała niższą cenę. Ale głównie dlatego, że nie zatrudnia pracowników na etatach. W ten sposób płaci niewielkie składki do ZUS, na co dawny monopolista przeznacza 700 mln zł rocznie. Jednak w ostatecznym rachunku oszczędności dla państwa z tego procederu będą raczej wątpliwe bo dawni pracownicy bez żadnych zabezpieczeń w końcu zwrócą się o pomoc socjalną do władz.
"Rzeczpospolita" podejmuje także inny, kontrowersyjny w naszych czasach temat: na ile ułatwić dostęp do broni dla celów szkoleniowych w obliczu rosnącego zagrożenia zza wschodniej granicy. Już dziś organizacje strzeleckie zrzeszają ok. 10 tys. członków, którzy przygotowują się na wypadek wybuchu wojny. Ale bardzo trudne procedury powodują, że pozwolenie na posiadanie broni do celów szkoleniowych ma na razie zaledwie 149 osób. Chodzi przy tym łącznie o 741 sztuk uzbrojenia.
Zdaniem Bartosza Węglarczyka Polacy powinni mieć o wiele łatwiejszy dostęp do takiej broni szkoleniowej, choć pod nadzorem wojska. "Polak, który chce przejść szkolenie strzeleckie, powinien mieć taką możliwość" - uważa komentator.
W przeddzień piątej rocznicy katastrofy smoleńskiej "Gazeta Wyborcza" zleciła sondaż w sprawie przyczyn katastrofy. Okazuje się, że tylko nieco ponad 22 proc. z nas wierzy w teorię zamachu, a i w tej grupie około połowa przepisuje tragedię jednocześnie innym przyczynom, w tym błędom pilotów. To minimalnie mniej, niż rok wcześniej, choć tuż po katastrofie zwolenników teorii spiskowej było zdecydowanie mniej. Zdaniem prof. Janusza Czapińskiego ta grupa będzie już utrzymywać się na stabilnym poziomie, bo powody rozbicia prezydenckiego samolotu przeszły do polskiej mitologii historycznej. Ale co zaskakujące w grupie najmłodszych (18-24 lata) respondentów udział wierzących w zamach (34 proc.) jest najwyższy. Być może to wyraz buntu wobec otaczającej rzeczywistości.