„Za chwilę możemy mieć nowego księdza Wojciecha Lemańskiego. Tym razem może się nim stać (oby nie)... ks. Jacek Międlar CM" – wieszczył kilka miesięcy temu na łamach „Plusa Minusa" Tomasz P. Terlikowski.
Miał rację. Ks. Jacek idzie tą samą drogą, którą swego czasu przeszedł ks. Wojciech. Na jej końcu jest ślepy zaułek. Ale jest też na niej parę – posługując się językiem papieża Franciszka – uchylonych furtek miłosierdzia. Trzeba tylko wcisnąć w nie stopę.
Okrzyknięty nazistą ks. Międlar, nieformalny kapelan narodowców, nie przebiera w słowach. Wykrzykuje hasła o islamizacji Europy, ostrzega przed uchodźcami i „żydowskim motłochem". Ostro krytykuje hierarchów, polityków, dziennikarzy.
Ks. Lemański to jakby jego przeciwieństwo. Pielęgnuje pamięć o Żydach zamieszkujących niegdyś Polskę. Ale pojawiały się w jego ustach kontrowersyjne słowa przyzwolenia na zapłodnienie in vitro. Zarzucano mu wywoływanie zgorszenia wśród wiernych. W ostry konflikt wszedł z przełożonym – abp. Henrykiem Hoserem.
Ks. Międlar unika porównań z ks. Lemańskim. „Rzeczpospolitej" mówił, że łączy go z nim „jedynie człowieczeństwo, być może polska narodowość i sakrament kapłaństwa".