Jak wynika z wielu doniesień z północnej Syrii, walczący tam z wojskami tureckimi bojownicy YPG, czyli kurdyjskich Powszechnych Jednostek Ochrony, zawarli sojusz z prezydentem Asadem. Zgodnie z tym porozumieniem syryjska armia rządowa miałaby stanąć po stronie niedawnych wrogów we wspólnej obronie miasta Afrin, będącego stolicą północno-zachodniej prowincji Syrii o tej samej nazwie.
– Jesteśmy przygotowani na konfrontację z syryjskimi siłami rządowymi, jeżeli pojawią się w Afrin – oświadczył w poniedziałek Mevlüt Çavusoglu, szef tureckiej dyplomacji.
Prowincja Afrin jest od końca stycznia celem tureckiej ofensywy noszącej nazwę „Gałązka oliwna". Ankara pragnie wyprzeć zbrojne ugrupowania Kurdów i zapobiec umocnieniu się tam kurdyjskich władz z YPG. Tureckie czołgi zbliżają się już do miasta Afrin. Tym samym wzrasta prawdopodobieństwo wybuchu wojny syryjsko-tureckiej.
– Byłaby to dramatyczna zmiana sytuacji. Trudno obecnie ocenić, czy rozpowszechnianie wiadomości o współpracy reżimu w Damaszku z bojownikami kurdyjskimi nie jest blefem mającym na celu zastopowanie ofensywy tureckiej – mówi „Rzeczpospolitej" Gunter Mulack, szef berlińskiego Instytutu Orientalnego i były ambasador RFN w Syrii.