Zapowiedź Biedronia o udziale w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych nie spotkała się wprawdzie z żadną odpowiedzią ze strony PO czy PiS, ale to tylko pozory. Przed tygodniem w „Rzeczpospolitej" Biedroń zapowiadał, że wie, jak odebrać elektorat Kaczyńskiemu i Schetynie. Pomysł jest prosty: trzeba skończyć z „dyskursem podziału i wojny", którym Polacy są już zmęczeni i dać im jeszcze większe wsparcie socjalne ze strony państwa.
Biedroń nie odkrywa Ameryki, bo w podobne tony uderzają także najwięksi gracze na naszej scenie politycznej. Znamy już główne założenia Zjednoczonej Prawicy i Koalicji Obywatelskiej na wybory samorządowe. Ich filarami są postulaty socjalne. I będą nimi także w kolejnych wyborach. A lider PiS zaczyna też mówić o konieczności zmniejszania podziałów między Polakami i wrzuca socjalny postulat 500+ dla emerytów. I choć Jarosław Kaczyński nie musi obawiać się partii prezydenta Słupska – ewentualny powrót Biedronia do wielkiej polityki umacnia Zjednoczoną Prawicę – to jest to odpowiedź na jego zapowiedzi.
Więcej do stracenia ma Grzegorz Schetyna. Z naszego sondażu wynika, że aż 61 proc. przyszłych wyborców Biedronia to ci, którzy do niedawna oddawali swe głosy na PO. A zatem rozczarowani jej polityką. Schetyna też jednak wie, jak zadbać o swoje. Przyjęcie na pokład Barbary Nowackiej i korekta kursu w lewo to przecież nic innego, jak próba wytrącenia oręża z rąk Biedronia. To Schetyna postanowił skonsolidować wokół siebie środowiska lewicowe – czego nie potrafią uczynić politycy SLD – i może na tym zyskać.
Rozbicia duopolu PO–PiS próbowali już Kukiz i Petru. Bez sukcesu. Kukiz sam stał się zakładnikiem konfliktu, a Petru właściwie nie istnieje. Biedroń może i ładnie mówi, lecz ani Kaczyńskiemu, ani Schetynie w dłuższej perspektywie nie zagrozi.