Oczywiście, obdarowani kongresmeni mogli ten prezent bez czytania szurnąć do kosza, podobnie jak często nie korzystali z przygotowywanych dla nich przeglądów prasy czy reklamówek. Ale od tego był NRCC, i dla Amerykanów było to oczywiste – w innym skrzydle gmachu takie same poradniki przygotowywali dla twoich demokraci.
Wczoraj tymczasem „Gazeta Wyborcza” z przytupem, jakby to była Bóg wie jaka kompromitacja, dokonała odkrycia, że coś podobnego dostają posłowie PiS. Demaskacja na miarę tej, jakiej swego czasu dokonał minister Łapiński, ogłaszając, że firmy farmaceutyczne korzystają z usług agencji public relations. Co prawda godna raczej tabloidu niż gazety starającej się dostarczać codzienne „przesłanie dnia” dla każdego inteligenta, dopiero aspirującego chce raz jeszcze każdy kij dobry. Podobną sensację odkrył „Dziennik”, ogłaszając korupcją polityczną fakt, że w telewizji o doborze tematów i dopuszczeniu materiałów do emisji ktoś decyduje i potem jeszcze na dodatek wycenia pracę poszczególnych reporterów. Zawsze sądziłem, że tak jest wszędzie – ale być może o linii „Dziennika” rzeczywiście rozstrzygają rzuty monetą. To uprzejmiejsze z dwóch możliwych wyjaśnień niezwykłych zygzaków, w jakie się ona ostatnio układa.