Nie wiem, o co chodziło anonimowemu przedstawicielowi Departamentu Stanu, który postanowił przekazać taką właśnie informację agencji AP. Jeśli chciał zaimponować stronie polskiej, to raczej mu nie wyszło. Jeśli chciał wywołać kolejną falę antyamerykańskich komentarzy w polskich mediach, to był to strzał w dziesiątkę.

Tak podana informacja sprawia bowiem wrażenie, iż jest to długo oczekiwana amerykańska oferta w zamian za przyjęcie tarczy. Gdyby tak rzeczywiście było, gdyby po miesiącach trudnych, często irytujących dla obu stron negocjacji, które zdążyły poważnie popsuć atmosferę w relacjach z naszym najważniejszym sojusznikiem, Amerykanie położyli na stół 20 milionów dolarów, to rzeczywiście byłaby potwarz. Za taką sumę można co najwyżej kupić parę przycisków i kółek do baterii Patriot. 20 milionów to kropla w polskim budżecie obronnym. Już lepiej byłoby w ogóle nie mówić o pieniądzach.

Ale zanim znów zaczniemy kląć aroganckich jankesów za to, że nie potrafią szanować przyjaciół, warto zadać sobie pytanie, czy to aby jest ta długo wyczekiwana amerykańska oferta. Otóż z tego, co nam wiadomo, nie. To najprawdopodobniej jedynie pierwszy gest ze strony administracji, która dopiero szykuje ostateczną ofertę dla Warszawy. Czy dorośnie ona do naszych – szczerze mówiąc, dość wygórowanych – oczekiwań, to dopiero się okaże.

Jej wartość nie musi zresztą wyrażać się wyłącznie w dolarach – jest wiele niewymiernych korzyści, które możemy uzyskać (na przykład współpraca wywiadowcza). Teraz wiadomo tylko tyle: w tym kluczowym momencie negocjacyjnej rozgrywki o tarczę warto zachować spokój i wstrzemięźliwość w ocenach. Dajmy Amerykanom zebrać się w sobie i wyjść z jakąś sensowną propozycją, która byłaby do przyjęcia dla Polski.

Nie oburzajmy się i nie obrażajmy zawczasu, bo to niewiele daje. Stawką w tej grze jest coś więcej niż tarcza i dolary. Jest nią także przyszłość naszych stosunków z krajem, który pozostaje jednym z najważniejszych gwarantów naszego bezpieczeństwa.