Meczu nie zremisowaliśmy przez sędziego, choć to prawda, że takich fauli, jaki popełnił Mariusz Lewandowski, jest w polu karnym, w każdym meczu kilkanaście. Sędzia patrzył przez palce przez 90 minut, aż wreszcie sprawił gospodarzom przyjemność. Ale byłoby źle, gdyby kibice uznali, że padliśmy ofiarą jakichś nieczystych sił, które sprzysięgły się przeciw Polsce. Dobre drużyny na takie rzeczy nie narzekają. Słabe szukają usprawiedliwienia, starając się zapominać o swoich mankamentach.

Sam Artur Boruc meczu nie wygra. Gdybyśmy stracili tę bramkę wcześniej, nikt nie miałby pretensji. Austriacy w pierwszych 20 - 25 minutach powinni zdobyć trzy gole. Graliśmy w tym czasie beznadziejnie w obronie, rywale nie napotykali na żadne przeszkody, jakby tam nikogo nie było. Zmiana ustawienia po przerwie poprawiła sytuację, choć nie należy zapominać o najważniejszym: obu zespołom wiele brakuje do poziomu na jakim grają w tym turnieju czołowe drużyny.

Z Rogerem i Markiem Saganowskim nasza reprezentacja zagrała lepiej niż z Niemcami, ale też mieliśmy tym razem znacznie słabszego przeciwnika. Takiego na naszą miarę. Nic więc dziwnego, że oglądaliśmy głównie walkę zamiast gry, o jakiej marzymy. Leo Beenhakker szukał, szukał, ale nie znalazł. Więcej było w grze Polaków improwizacji, niż planu. Ostatnie spotkanie z Chorwacją już chyba niczego w tej ocenie nie zmieni.