Nawołują oni, aby nie drażnić Moskwy, nie prowokować jej, ważyć słowa, żeby się tylko nie zezłościła. Owszem, Rosja napadła na Gruzję, wcześniej okaleczała ją i prowokowała, odrywając od niej kolejne prowincje. Jej namiestnicy rozpoczęli czystki etniczne w Osetii, ostrzeliwując wsie gruzińskie. Wszystko to prawda, przyznają owi “pragmatycy”, ale nie wolno tego głośno mówić.
Najodważniejsi z nich mogliby się nawet zgodzić, że powinniśmy wystąpić w obronie Gruzji i uznać jej prawo do niepodległości, ale w żadnym wypadku nie wolno nam powiedzieć, kto na niepodległość tę dybie i kto na Gruzję napadł. Ich zdaniem stwierdzenie oczywistości, czyli przyznanie, że agresorem jest Moskwa, może wywołać u niej atak wściekłości i doprowadzić do wybuchu kolejnej wojny.
Władze rosyjskie mają prawo czuć się obrażane tego typu wypowiedziami. Przecież zakładają ich niepoczytalność albo skrajny infantylizm, który przejawia się w nieracjonalności i uleganiu niekontrolowanym emocjom. A co jak co, ale międzynarodową politykę, której celem jest odbudowa imperium, władze kremlowskie prowadzą w sposób konsekwentny i przemyślany. Uznanie, że ich reakcje powodowane są odruchami gniewu, jest dla nich obraźliwe.
Uderzenie na Gruzję przygotowywane było od dłuższego czasu i przeprowadzone w strategicznie odpowiednim momencie. Wszystko w tych działaniach jest przemyślane: gesty przyjaźni i wrogości, demonstracje gniewu i satysfakcji. Można wprawdzie przyjąć, że cel owej polityki – odbudowa rosyjskiego imperium – jest nieracjonalny, ale to już całkiem inna sprawa, natomiast działania do niego prowadzące są racjonalności wzorem.
Wzorem polityki nieracjonalnej jest zaś lęk przed nazwaniem agresji agresją i odmowa jej dostrzegania. To właśnie ośmiela agresora.