[b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/05/03/zaden-tam-blad/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Wolne żarty! Mówimy o najcwańszym polityku, jakiego polska ziemia kiedykolwiek nosiła, polityku, który w swej karierze wyrolował i komunistów, i Geremka, i Kaczyńskiego, i w ogóle każdego, z kim miał do czynienia. I jeśli PO ze wspierającym ją salonem sądziła, że wystarczy Wałęsie kadzić, gnoić tych, którzy ujawniają jego przeszłość, i napompować zgasłą popularność do poziomu Kwaśniewskiego, by wziąć "Lecha" na postronek, to... to pogratulować.
Wałęsa bowiem wciąż nie godzi się z rolą "symbolu" i nie odżegnuje się od powrotu do polityki, jeśli go wezwie naród. A polski oddział Libertas to pospolite ruszenie, w którym są na razie jakieś grupki - jeśli wierzyć panu Wierzejskiemu - "związane z PiS", ale które kontrolowane jest przez opcję postendecką, można nawet rzec postpaksowską, na której Wałęsa już się przez chwilę opierał pod koniec swej prezydentury. Środowisko dobrze zorganizowane, mające zdefiniowane idee i polityczne interesy, trzymające w rękach telewizję publiczną i, co najważniejsze, mające dziś z Wałęsą po drodze. Że na razie marginalne i zapędzone przez Jarosława Kaczyńskiego w kąt ojcem dyrektorem? Hm, Declan Ganley zawsze może zainwestować w geotermię, a przy frekwencji zapowiadanej przez sondaże Libertas może w eurowyborach wypaść nadspodziewanie dobrze.
Perwersyjnie sobie tego życzę - po prostu po to, by zobaczyć, jak funkcjonariusze salonu, dziś leżący przed Wałęsą "miodopłynnym plackiem", nagle przypomną sobie to, co zawsze o nim pisali: że nieodpowiedzialny, nieobliczalny, niewychowany, groźny... i jeszcze gorzej...