Narzędziem utopienia problemu w grotesce stało się rozdawanie na prawo i lewo „ochrony BOR”; temat został ochoczo i bezmyślnie podchwycony przez media elektroniczne i natychmiast wrzucony na żółte paski: temu a temu zaproponowano ochronę BOR, ten przyjął, tamten przyjął, ów odmówił… Piszę „bezmyślnie”, bo jak zwykle nikt nie zadał pytania, po co, za ile, no i przede wszystkim ? jak się poszczególne odpalane przez rządowy pijar petardy mają jedna do drugiej.
Jedną gębą wmawia nam władza, że Ryszard C. był działającym w pojedynkę wariatem, a drugą sugeruje, że upowszechniając przywilej ochrony BOR zapobiega jakiemuś zagrożeniu, które zawisło nad całą klasą polityczną. Jakiemu, skoro mniemany wariat siedzi pod kluczem? Mówiąc nawiasem, widzieliśmy na filmie nagranym w chwili aresztowania i zaraz potem upublicznionym, być może skutkiem jakiegoś niedopatrzenia w coraz szczelniejszym systemie propagandowym, że wygrażał on Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego partii. Potem dowiedzieliśmy się, że wariat nienawidzi klasy politycznej jako takiej i chciał zastrzelić jakiegokolwiek polityka; ale jednocześnie dowiedzieliśmy się też, że odmówił jakichkolwiek zeznań. To skąd te „odkręcające” pierwsze wrażenie „newsy”? Oczywiście, serwisanci wstukujący kolorowe paski tego pytania sobie nie zadali.
Miałoby sens, jak najbardziej, po tak tragicznej lekcji, podjąć jakieś działania systemowe dotyczące bezpieczeństwa na przykład biur poselskich. Ale właśnie działania systemowe, poważne, to to, do czego ta władza i cały podlegający jej aparat jest organicznie niezdolny. Potrafi działać tylko na pokaz, dla picu, doraźnymi zrywami, po peerelowsku. Władza rzuci hasło: dopalacze! ? sruuu, wszyscy latają jak kot z pęcherzem i zamykają sklepy z dopalaczami. Spali się barak – całe państwo z zaparciem kontroluje „zabezpieczenia pepoż.”, aż spoceni kamerzyści ledwo nadążają za kopiącymi się z pośpiechu w zadki inspektorami. Jutro może zwoła premier nocną naradę, bo najdzie go myśl, że trzeba wreszcie coś zrobić z tymi burdelami reklamującymi się za każdą wycieraczką, i znowu żgnięte jego zmarszczeniem brwi inspekcje „na granicy prawa” rzucą się o szóstej rano na agencje towarzyskie, zamykać je pod pretekstem łamania przepisów BHP i braku rękawic ochronnych. A może wykolei się pociąg i przez tydzień będziemy waleni w łeb obrazem premiera w sławnej już „kryzysowej kurteczce” drepczącego z powagą na twarzy pomiędzy zwrotnicami tudzież semaforami i kontrolującego prawidłowość naciągu linek sterowniczych? Kto wie, to będzie zależało, jak osobisty pijarowiec premiera oceni krajobraz w miejscu zdarzenia. Bo to tak jak z autobusem, kiedy rozwali się w Niemczech i można się pokazać na tle nowoczesnej autostrady i Angeli Merkel, to tak, ale jak się rozwali jakaś wsiowa nędza, wożona do marnej pracy bieda-busikiem jak pod Kinszasą, to lepiej odwiesić kryzysową kurteczkę do szafy i zniknąć, aby się zaś nie skojarzyć z bezsilnymi pytaniami, dlaczego mieszkańcy „zielonej wyspy sukcesu” wiodą życie podobne do wyzyskiwanych na pomidorowych polach ofiar kalabryjskiej mafii.
Jeśli ochrona BOR rzeczywiście stała się kilkunastu politykom nagle potrzebna, to znaczy, że jesteśmy w sprawie mordu grubo i bezczelnie okłamywani. Jeśli Ryszard C. naprawdę jest działającym w pojedynkę szaleńcem, to mamy do czynienia z żałosnym propagandowym picem, który ma odrzeć PiS z empatii dla ofiary, rozwodnić ją w pozorach zagrożenia dotyczącego jednako wszystkich. Wszystko wskazuje na tę drugą ewentualność, bo, jak się okazuje, decyzje o przyznaniu ochrony (która to ochrona zresztą, jak znam tę ekipę, pewnie w istocie ogranicza się tylko do rozgłoszenia wszem i wobec, że ją przyznano) podejmowano na podstawie tak poważnych zagrożeń, jak to, że jedna pani drugiej pani powiedziała, że słyszała, jak ktoś komuś groził.
Przypadkiem szczególnego posypania się tej borowskiej błazenady stał się Stefan Niesiołowski, którego rząd wyposażył w ochronę jako pierwszego, na podstawie anonimowego wpisu na forum internetowym. Potem okazało się, że wpis pochodził z komputera należącego do radnego PO, który z kolei wyjaśnił, że autorem pogróżek był jego ojciec, który z racji wieku nie za bardzo wie, co mówi, i nie należy każdego jego słowa ? w przeciwieństwie do takiego na przykład Władysława Bartoszewskiego ? traktować ze śmiertelną powagą. Co prawda, wspomniany ojciec jako „starszy, gorzej wykształcony i z małego ośrodka” pasuje do strychulca pisowca, więc zagrożenie da się pijarowsko połączyć z Kaczyńskim, cyngle z gazety wiadomej nie takie łamańce robili, ale trudno opędzić się od myśli, że gdyby taki wygłup przydarzył się władzy poprzedniej, do dziś sławnej z zagłuszania protestujących pielęgniarek, to śmichu byłoby, Boże mój ? wszyscy dyżurni wesołkowie salonu, od „powiatowego” i jego gości, po Tyma, zarechotali by się na śmierć. No, ale czasy, gdy wypadało się śmiać z Niesiołowskiego minęły dawno i na razie nie wróciły, choć nie wiadomo, bo michnikowa łaska na pstrym koniu jeździ.