Szczerze mówiąc, jest w sytuacji tragicznej – na długie lata znalazła się poza wymarzonym przez te miliony Zachodem.
Niestety, najwyraźniej ma w tym swój udział i Polska, która najbardziej zagrzewała Ukraińców do walki, wytyczała rozkład jazdy na Zachód, pokrzykiwała: „jesteśmy z wami". Teraz zaś godzi się na pozostawienie ich kraju w sferze wpływów rosyjskich w zamian za wzmocnienie polskiego bezpieczeństwa – co ma nastąpić dzięki pojawieniu się w Polsce kilku tysięcy zachodnich żołnierzy (choć na razie nie jest to pewne).
Wczoraj na pierwszej stronie „Rzeczpospolita" opisała cichy pakt Putina i Obamy, który doprowadzi do przedzielenia Europy nową żelazną kurtyną. My, Polacy, będziemy po stronie wolności, demokracji i sytości, oni – bracia Ukraińcy, którym jeszcze niedawno obiecywaliśmy pomoc we wprowadzeniu do UE – pod opieką Kremla.
Wystarczyło, że prezydent Rosji zadzwonił do prezydenta USA i nagle się okazało, że Ukraina nie ma prawa być w NATO i powinna być – niezależnie od tego, co o tym myśli – podzielona na kawałki, które będzie sobie konsumował wielki sąsiad ze Wschodu.
Może Zachód i tak wcześniej uznawał pomysł porzucenia Ukrainy w rosyjskiej strefie wpływów za właściwy. Choć nie powinien – sześć lat temu na szczycie w Bukareszcie NATO uznało, że Ukraina znajdzie się kiedyś w sojuszu (mówi o tym wyraźnie 23. punkt przyjętej tam deklaracji). Może Zachód, znudzony zamieszaniem na Wschodzie, z ulgą przyjmuje porozumienie z Rosją prężącą muskuły i łamiącą zasady. Zwłaszcza że zawierane jest ono kosztem państw kojarzących mu się ze Związkiem Radzieckim.