Przed czterema laty gospodarze mundialu, Rosjanie, w 1/8 finału mierzyli się z Hiszpanami. Po pierwszej połowie na murawę wszedł Władimir Granat, który biegał po boisku już do końca meczu (łącznie 75 minut, bo była dogrywka i rzuty karne, wygrane zresztą przez Rosję). Ów Granat przez te 75 minut nie zanotował ani jednego podania i tylko raz otrzymał piłkę od innego zawodnika Rosji.
Otóż nie będzie tezą zbyt ryzykowną stwierdzenie, że gdyby Czesław Michniewicz wystawił przeciwko Argentynie w ataku Władimira Granata zamiast Roberta Lewandowskiego – przebieg meczu byłby podobny. Ba, jest bardzo prawdopodobne, że Granat odnalazłby się w naszej taktyce znacznie lepiej niż jeden z najlepszych piłkarzy (o ile nie najlepszy) w historii naszego futbolu, bo cała reprezentacja Polski w meczu z Argentyną była Władimirem Granatem.
Czytaj więcej
Francuzi wygrywali w Warszawie, a Polacy w Paryżu. Nikt nikomu nic nie jest winien. Uczyliśmy się od siebie nawzajem jeść widelcem.
Futbol jest grą prostą i skomplikowaną zarazem. Prostą – bo trzeba tylko wbić piłkę do bramki o jeden raz więcej niż przeciwnik. I skomplikowaną – bo można to zrobić na wiele sposobów. Są drużyny, które potrafią budować finezyjne ataki pozycyjne kończone niemal wejściem piłkarza do bramki. Są zespoły specjalizujące się w błyskawicznych i zabójczo groźnych kontratakach. Są takie, które oddają rywalowi piłkę, zmuszając go do kreatywności, do której nie jest zdolny – i czekają na błąd.
Piłka bywa jak szachy – trzeba przewidzieć ruchy przeciwnika i dostosować do nich swoją taktykę. Trzeba wiedzieć, jakie ma się figury i dostosować rozgrywkę do posiadanego potencjału. Problemem reprezentacji Polski w meczu z Argentyną było jednak to, że wyglądała tak, jakby nie znała najbardziej podstawowych reguł swojej gry.