Rząd Prawa i Sprawiedliwości ratują już tylko pieniądze. Po roku 2015 dużo mówiło się o innej filozofii rządzenia, o sprawiedliwszym podziale owoców wzrostu, o tym, żeby wreszcie mogli z nich korzystać najubożsi. Zapowiadano wiele programów socjalnych i dobrobyt dla zwykłych ludzi. Oprócz programu 500+ (świadomie pomijam „ołówkowe”) nie zrealizowano niczego z tych zapowiedzi, doraźnie łatając poparcie dla PiS jednorazowo uchwalanymi transferami, ładowanymi na oślep do każdej kieszeni, takimi jak dodatkowe wypłaty dla emerytów. Początkowo pozbawiany złudzeń elektorat reagował filozoficzną uwagą, że „wszyscy politycy kradną, ale ci się przynajmniej dzielą”. Teraz właśnie przestali się dzielić.

Finansowe wyczyny premiera Morawieckiego, powszechne w obozie władzy ukrywanie majątków i nepotyzm tak długo są pomijane milczeniem przez wyborców, jak długo oni sami czują, że wszystko idzie ku lepszemu. Nie jest do utrzymania na dłuższą metę sytuacja, kiedy jednej dość wąskiej grupie majątek się powiększa, a reszcie – wręcz przeciwnie. Chyba że na ulice wyprowadzi się wojsko (oczywiście dobrze opłacane).

Prezes Kaczyński od zawsze zazdrościł innym partiom – najpierw SLD, a potem Platformie – stworzenia „burżuazji kompradorskiej”, czyli lokalnej elity, która bogaci się, utrwalając kolonialne zacofanie swojego kraju. Ale to właśnie on sam stworzył grupę, która za cenę pomnożenia własnych majątków w spółkach i na stanowiskach hamuje sensowną modernizację i awans cywilizacyjny. Wystarczy przypomnieć sobie, jak wielkie opóźnienie ma pozyskiwanie środków na Krajowy Plan Odbudowy.

To wszystko wyborcy także mogliby pewnie wybaczyć. Prezes NBP Adam Glapiński bronił się przed zarzutami o wyjątkowo wysoką inflację, podkreślając, że „przecież pensje ludziom wciąż rosną”. Ale w maju przestały. Na razie nieznacznie przegrywają o krótki łeb w wyścigu z inflacją. Tą samą, na której miliony zarobił szef rządu, bo był przewidujący i bardzo inteligentny.

To nie strach o przyszłość jest motorem zmian i realnego niezadowolenia społecznego, tylko łapiąca za gardło ekonomiczna teraźniejszość. Nowa edycja Polskiego Ładu nie uspokoi przedsiębiorców, więc pensje wciąż będą spadać. Budżetówka dawno już zamarzła. Na wybory można pieniędzy dodrukować. A potem?