Beata Szydło usłyszała, że została szefową rządu głównie dlatego, że ma „talent medialny". Andrzeja Dudę lider PiS uznał za swe narzędzie w wyborach prezydenckich, czyli „celny cios". Zbigniew Ziobro usłyszał wypominki, że rozbił partię w 2011 r., przez co uniemożliwił jej wcześniejsze wyborcze zwycięstwa. A trzej ministrowie – finansów, zdrowia i spraw zagranicznych – dostali żółte kartki, które Kaczyński może zamienić na czerwone, gdy pod koniec roku skrzyknie partię na kolejny kongres, by podsumować działanie rządu.

W ten sposób prezes pokazał wszystkim ważnym i całej partii, że tylko on rządzi i że zamierza z tej władzy korzystać. „Chcę być szefem realnym" – powiedział jasno.

Oczywiście, wystąpienie Kaczyńskiego było w dużej mierze programowe. Ale zapowiedź reakcji na Brexit poprzez reintegrację UE, plan pisania nowej konstytucji oraz przygotowanie partii do wyborów w 2019 r. to na razie hasła. A przywołanie do szeregu pani premier, rządu i prezydenta to konkret. Kaczyński po raz pierwszy jasno przyznał, że ośrodek realnej władzy znajduje się poza instytucjami państwa. Z jednej strony to nie jest sytuacja zdrowa. Z drugiej jednak dobrze, że w niepewnej sytuacji politycznej w Europie prezes wychodzi z cienia i bierze odpowiedzialność za władzę.

O ile w kwestiach politycznych po wystąpieniu Kaczyńskiego sytuacja jest jasna, o tyle w sprawach gospodarczych – nie. Lider PiS zapowiedział demontaż zrębów gospodarki stworzonych przez Leszka Balcerowicza i zasugerował ostateczną likwidację OFE. W kontrze do „szkodnika" Balcerowicza Kaczyński wychwalał plan Morawieckiego. Tyle tylko że mówił ogólnikami – widać, że nie zna się na gospodarce i wicepremier przekonał go głównie ambitnymi zapowiedziami. Zapowiedziami, które w samym obozie władzy – poczynając od premier Szydło – budzą już coraz więcej irytacji, bo nie idą za nimi konkrety.