Liwni odwołała swoją wizytę w Londynie, a stosunki między obu krajami osiągnęły temperaturę bliską zeru.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/12/15/wojna-z-terroryzmem-nigdy-nie-jest-ladna/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Izraelczycy walczą od lat z palestyńskimi terrorystami i osiągają na tym polu znaczne sukcesy. Od lat nie doszło w Jerozolimie, Hajfie czy Tel Awiwie do ataku bombowego. Jednocześnie płacą za tę skuteczność ogromną cenę: przegrywając z kretesem wojnę medialną. Albowiem środki, których Izrael używa w tym konflikcie, są dla większości światowej opinii publicznej nie do przyjęcia.
Cipi Liwni może dziś liczyć jedynie na wsparcie rodaków, bo poza granicami Izraela ujmowanie się za "zbrodniarzami" spod gwiazdy Dawida nie jest mile widziane. Wręcz przeciwnie, wskazywanie palcem państwa żydowskiego jako głównej przeszkody w procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie znów stało się modne. Od kiedy zaś w fotelu premiera Izraela zasiada Beniamin Netanjahu, jeden z ulubionych chłopców do bicia lewicowej międzynarodówki, antysyjonistyczny rejwach przybrał jeszcze na sile.
Dochodzi do absurdów – ten sam brytyjski rząd zaleca np. detalistom na Wyspach, by oznaczali produkty pochodzące z żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu. Sugerując klientom, by ich nie kupowali. Ciekawe, czy na irańskich dywanach sprzedawanych w londyńskich sklepach, znajdziemy zdanie: "Kupując ten produkt, zasilacie państwo kasę największego sponsora światowego terroryzmu"?