Cel PiS jest niezmienny: pokazać, że głos na PO to w istocie głos na powrót Polski Kwaśniewskiego i układu. Stąd wczorajszy kolejny apel Kaczyńskiego do Tuska o wyrzeczenie się powyborczych mariaży z LiD. Im bardziej Tusk się ociąga, tym bardziej jest podejrzany o przygotowywanie koalicji z postkomunistami.

Platforma z kolei chce udowodnić, że PiS mocne jest w propagandzie, ale w rzeczywistości to banda nieudaczników. Donald Tusk walczy o wizerunek ostrego zawodnika, który w Polsce niszczonej przez kaczyzm wreszcie zrobi porządek. Debata będzie więc ostra, a przegra zapewne ten, kto bardziej da się wyprowadzić z równowagi. Dlatego Platforma podszczypuje ostatnio Kaczyńskiego odgrzewanymi sensacjami o tym, jak się rzekomo uwłaszczył na majątku państwowym, a PiS przypina Tuskowi łatkę chamidła.

Najciekawsze jest to, że Donald Tusk może faktycznie głośno obiecać Kaczyńskiemu, że PO nie będzie rządziła z LiD. Rzucić mu to w twarz podczas debaty i rozbroić przeciwnika. W Sejmie wypełnionym tylko posłami PiS, PO, LiD i PSL (wiele wskazuje, że taki będzie) wcale nie trzeba całego LiD, żeby skonstruować koalicję rządową. Wystarczy, że Tusk zmajstruje większość z PO, PSL i wyciągniętych z LiD byłych działaczy Unii Demokratycznej. Wtedy będzie mógł mówić, że nie rządzi z Kwaśniewskim, lecz „ludźmi »Solidarności«”, „zasłużonymi legendami opozycji” itp.

Jarosław Kaczyński ma o wiele mniejsze pole manewru, ale nieraz pokazał, że jest mistrzem w wychodzeniu cało z sytuacji beznadziejnych.

Dla obydwu sztabów nadchodzi dzień próby – jeśli mają w zapasie jakąś wunderwaffe, to czas ją odpalić właśnie teraz.