Lider LiD awansem uznawał go już nawet za premiera takiego koalicyjnego rządu. Tusk szybko zbuntował się przeciw ubieraniu go w taki kostium i przez pewną część debaty bronił prawicowej polityki PiS w takich sprawach jak polityka zagraniczna czy walka z korupcją, choć oczywiście sugerował, że PO zrobi to lepiej niż PiS. Kwaśniewski, jak starszy kolega przywołujący młokosa do porządku, zbywał jego pytania o to, jak założyć firmę, oraz niby mimochodem przypominał, że z takimi politykami jak Jose Aznar spotyka się częściej, niż to Tuskowi może się wydawać. Kwaśniewski już zaczął powoli zdobywać prowadzenie w debacie, gdy nagle zaczęła wychodzić z niego pyszałkowata poza postkomunisty, który za nic nie ma ochoty przepraszać. Patron LiD zaczął głosić, że SLD sam się rozliczył z aferą Rywina, i zapowiadać, że rozgoni IPN. Wtedy Tusk nie zdzierżył i wypomniał Kwaśniewskiemu, że większym problemem od IPN są nierozliczone zbrodnie PRL. Ale punkty zdobyte u widzów za tę ładną postawę lider PO szybko roztrwonił, gdy na koniec programu zaczął dość płaczliwie błagać wyborców lewicy o poparcie dla swojej partii. Wyszło więc na remis, ale ten wynik znacznie mniej daje Tuskowi, który na gwałt potrzebuje dodatkowych głosów, by wygrać. Jeśli chciał zdobyć serca wyborców LiD, to Kwaśniewski wypadł na tyle dobrze, by pozostali oni przy wyborze lewicy. Wyborców wahających się między PiS a PO zrazić mogło kłanianie się elektoratowi lewicy.